Sunday, November 3, 2013

Halloween i nagły smutek. 31.10.13

Jak co roku nachodziły mnie myśli o Halloween.
Halloween zawsze wydawało mi się takie magiczne, jednak było coś w tym przebieraniu się za różnorodne postacie. Przez ten jeden dzień wszyscy noszą maski.

Niestety nie tutaj. W Polsce gdy przebiorę się za coś, lub co gorsza zrobi to dziecko jest ono potępione przez księży, babcie i nauczycielki religii. Absurd. Ale co poradzić. Dzień był dosyć specyficzny. Jak zwykle w czwartki miałem lekcje u moich uczniów. Dawało mi to dużą satysfakcję że potrafię ich czegoś nauczyć i wnieść jakiś skrawek wiedzy do ich głów.

Pod koniec dnia umówiłem się na małą posiadówkę z moimi sąsiadami.
Generalnie dzień był specyficzny, zapewne przez to że przez jego większość myślałem w co mógłbym się przebrać, gdyby Halloween wyglądało tu tak samo jak w USA.

W drodze do domu dostałem telefon od Casa.

-Siema stary, masz dla mnie czas?
-Tak jasne, wpadaj.
-No to będę za 30 min.

Po jego intonacji i głosie już wiedziałem że stało się coś złego. W głowie miałem milion, a może więcej scenariuszy co mogło się przytrafić Casowi.
Szybko zmieniając plany aby to jak najlepiej zorganizować "reset" dla mnie i jego, z naciskiem na niego, sam pojechałem do Niego aby to nie musiał wracać pod wpływem do domu.

Podjeżdżając pod jego dom, wygasiłem silnik i patrzyłem przez szybę w niebo. W tym miejscu Krakowa było ono o wiele lepiej widoczne niż np. u mnie. Noc była bezchmurna, a gwiazdy widoczne.

Mimo to nie oduczałem radości, ani niczego innego z obserwacji ich, gdyż adrenalina i serce waliło mi, jak gdyby miało wypaść z klatki piersiowej.

Casa znałem długo, wiedziałem o Nim praktycznie wszystko, może dlatego tak się denerwowałem.

Nie wiem ile minęło od momentu wyłączenia silnika, może 2-3 minuty gdy pojawił się Cas.
Wysiadł z samochodu i przywitał mnie tylko słowami "Cześć".
Te słowa były przepełnione żalem oraz cierpieniem. Jego twarz wskazywała na to samo. Było mi go żal, nie mogłem patrzeć na to jak mu źle, wiedząc że nie mogę zrobić wiele aby mu pomóc. Nie pytałem Go o nic, gdyż wiedziałem że za chwilę sam wszystko powie.

Wszedł od niechcenia do domu, przywitał się z rodzicami. Wszystkie słowa które wypowiadał miały te samą intonację, tę samą barwę co wcześniejsze.

Po krótkiej wymianie zdań wsiadł do mojego samochodu, zapalił papierosa i powiedział:

-Już nie jestem z ...
-Ale jak to nie?
-No po prostu nie.
-Ale jak? Co?
-No dziś się z nią widziałem, tak wyszło i tyle.

Nie pytałem go o szczegóły gdyż widziałem że sam nie był skory do rozmowy o tym. Myślę że bardziej chciał słuchać, nawet lania wody z moich ust, ale byle słuchać.

Włączyłem silnik i obrałem kurs na dom.
Czułem jego cierpienie, złość, smutek, gorycz i rozczarowanie.
Wadziłem go takiego już wcześniej, wiedziałem jak to wygląda.
Niestety.
Cas przez całą drogę praktycznie milczał.
Mówiłem mu to co zapewne chciałby usłyszeć, coś co zapewne wiedział. Ale mówiłem tylko żeby mówić.
Bezsilność przytłaczała mnie.
To już nie był ten sam Cas, ale rozumiałem to.

Mówiłem do niego, ale z Nim nie rozmawiałem.

Na miejsce przybyliśmy szybko, zahaczyliśmy o sklep i wpadliśmy do moich sąsiadów z którymi mam bardzo dobre kontakty.
Liczyłem że towarzystwo oraz "reset" wyjdzie mu teraz na dobre.
Nie myliłem się, Po godzinie był już Casem którego znałem.
Wiedziałem że to chwilowe, ale i tak byłem zadowolony że chociaż w tym stopniu jestem w stanie mu pomóc w tych ciężkich chwilach.
Potem rozmawialiśmy na klatce, patrząc na regulamin osiedla.
Pożegnałem się z Nim, przytuliłem go i poszedłem spać gdyż jutro miało być jeszcze gorzej.

No comments:

Post a Comment