Nie oczekiwałem nic a i tak wciąż byłem rozczarowany.
Rano obudził mnie pies. O dziwo. Wgramolił się niezdarnie na łóżko i stanowczo zażądał spaceru w trybie natychmiastowym, klepiąc mnie łapą oraz popychając swoim mokrym i zimnym nosem. U niego nie było tych dodatkowych 5 min.
Dzień był ładny. O dziwo. Zawsze 1 listopada kojarzył mi się raczej ponuro jeśli chodzi o pogodę.
Ruszyła wielka machina, rozpoczął się wielki wzór który znałem na pamięć, gdyż każdy 1 listopada wyglądał u mnie bardzo podobnie.
Wzór obejmował wczesną pobudkę, obiad u babci gdzie miała zebrać się cała, lub też większość rodziny, ploty i rozmowy na ten sam temat jak co roku oraz najważniejsze - odwiedzanie grobów.
I tym razem wzór nie zawiódł.
Obiad u babci poszedł jak zwykle, już od przyjazdu od niechcenia rozmawiałem z rodziną, o tym, tamtym, wszystkim i niczym.
Wśród nich była E, moja kuzynka i T, mój jedyny kuzyn.
Obaj starsi, i to znacząco niż ja.
E. zawsze radosna, rozgadana i uśmiechnięta, natomiast T zawsze zrzędliwy, małomówny i zawsze ale to zawsze szyderczy. Taki "grumpy cat".
Od T. jak zawsze usłyszałem parę cynicznych uwag a propo mojego wyglądu. Mimo to cieszyłem się że usłyszałem to od niego, gdyż była to jedyna rzecz jaką od niego usłyszałem. To było coś w stylu :"Fajnie Cie widzieć", lub bliżej podobne. Tak mi się wydawało przynajmniej bo nie potrafiłem nigdy do końca rozgryźć T.
Rodzinka się rozjechała, zostaliśmy my. Babcia po obiedzie chciała wręczyć mi pieniądze na samochód, taki to podarunek od Niej w ramach prezentu ślubnego który robi wszystkim w rodzinie.
Spotkało się to z dużym oburzeniem z innej strony, i mimo to że nie wiedziałem o tym nic, to i tak zostałem wessany niczym w czarną dziurę.
Po 5 minutach nie mogłem znieść mojej pozycji która wyglądała mniej więcej tak, że byłem pomiędzy młotem a kowadłem. I to dosłownie. Sam nie wiem jak tu się znalazłem, co do tego doprowadziło ani jak w tym wszystkim miałem być temu winny.
Ciśnienie momentalnie sięgnęło zenitu. Nie mogłem dłużej być w tym miejscu w którym byłem, wyszedłem na zewnątrz nie wypowiadając słowa.
Na zewnątrz zapaliłem nerwowo papierosa, sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer do Casa.
Cas zapewne był równie zajęty jak ja, więc nie odebrał.
Zadzwoniłem więc do Owcy.
Owca była moją sąsiadką, i dziewczyną mojego sąsiada. Mimo że nie znaliśmy się specjalnie długo to świetnie się dogadywaliśmy.
Generalnie rozmawialiśmy krótko, ale na temat.
-Owieczka nie przeszkadzam Ci?
-Nie, mów J.
-Słuchaj jest taka sytuacja, jestem w miejscu w które zostałem wciśnięty.
-No to opowiadaj.
Rozmowa z Nią uspokoiła mnie. Wróciłem powolnie do domu gdzie dyskusja dalej się toczyła, i mało tego. Przez te 10 min. Przeobraziła się ona w zupełnie nowy, gorszy poziom.
Siedziałem tam, słuchałem, nie mówiłem nic, bo w końcu tak naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego.
Sytuacja była tragiczna. Brakowało jeszcze jakiegoś spektakularnego samobójstwa, plagi, oraz nagłego zwrotu akcji.
Ba. Nawet wybuch by pasował.
Potem starałem się o tym nie myśleć, odwiedzałem groby, rozmyślałem. Spotykałem znajome twarze, na wsi było to normalne.
Niektórzy nie poznawali mnie, wszak nie mieszkam już tutaj.
Obserwując ludzi, widząc jak są ubrani, zastanawiałem się nad tym czy nie trafiłem przypadkiem na jakiś pokaz grobowej mody.
Wierzcie mi lub nie, ale nie dowierzałem że można ubrać się w ten, lub inny sposób w takie święto jak to.
Po skończonych grobach, siedziałem w samochodzie i obserwowałem zachodzące słońce, nie mówiłem nic. Słuchałem tylko kolejnego wykładu od mojej mamy o tym i tamtym, wszystkim i niczym. Wiedziałem to już wszystko, ale mimo to zawsze jest mi to powtarzane non stop. Czułem się źle, gdyż znowu ludzie wmówili mi że wszystko to było jak zwykle moją winą, ale taki już jestem.
Nie oczekiwałem nic a i tak wciąż byłem rozczarowany.
No comments:
Post a Comment