Friday, November 15, 2013

Wielkie zmartwienia i wieści od H. - 15.11.13

Nie wyspałem się.
Wstałem o 9, wziąłem psa na spacer. Było bardzo zimno, zima nadciąga.
W sumie to przeoczyłem jesień, tak mnie naszła znienacka, i ja ją znowu przeoczyłem.

Sprawdziłem od razu Facebooka, skajpa oraz telefon, licząc że może to dziś dostanę wieść(i) od H.

Nic.

Zero.

Zebrałem się na zajęcia o godzinie 15, dziś poczułem się inaczej. Włożyłem czerwoną soczewkę.

Mogłem włożyć obydwie, ale jednak włożyłem tylko jedną, tak dla kontrastu, o.

Było w tym coś fajnego, wewnętrznie czułem się lepiej widząc strach, przerażenie i zmieszanie w oczach ludzi. Obserwowałem ich, wtedy to sprawiało mi przyjemność, ich reakcje budziły we mnie ciekawość do ludzi.

Czerwone soczewki lubiłem. Miałem też kocie swojego czasu, ale nie budziły aż takich kontrowersji jak czerwone.

W drodze na studia myślałem o H.

Sytuacja nie dawała mi nawet na chwilę spokoju, starałem się być myślami gdzie indziej, ale nie dało się. Było to ciężkie przytłaczające uczucie, bo nie miałem pojęcia co z H.

Stwierdziliśmy z Casem że wpadnę dziś po zajęciach do mamy H.
Zapytam. Ona może wie coś więcej, może mnie poratuje psychicznie, odciąży, pomoże. Powie coś o H.
Że wraca, że pisał, że dzwonił, że wszystko ok.

Zajęcia przedłużały się w nieskończoność. Niby tylko 3h, ale nie mogłem się skupić. Chciałem już wyjść, być tam a nie tutaj.

W końcu opuściłem budynek, wsiadłem do tramwaju o nr. 52 i obrałem kurs na mieszkanie mamy H.

Nerwowo wstukałem kod do klatki, wbiegłem na 1 piętro i zapukałem do drzwi.

Usłyszałem przytłumiony głos Mamy H.

Czyli jest.

To dobrze.

Otworzyła mi drzwi z uśmiechem, jak to Mama H. Życzliwa jak to Mama H.
Zdałem sobie wtedy sprawę że odwiedzanie Jej, daje mi w pewnym stopniu złudzenie że odwiedzam samego H.
Że zawsze od wejścia mówiłem tylko "Dzień dobry pani Mamo H." i gnałem do pokoju H.

Wywiązał się taki oto dialog:

-Dzień dobry Pani Mamo H.
-Ooooo! Proszę proszę! J!
-Mogę wejść?
-Jasne, wchodź.

Rozmowa przeniosła się do kuchni gdyż tylko tutaj można było palić.

-I co tam u Ciebie J?
-A wszystko w porządku.
-A na studiach wszystko...
Tutaj przerwałem jej. Nienawidziłem tego robić, ale musiałem przejść do sedna sprawy, czyli H.
-A bo wie Pani, ja do sedna sprawy chciałbym przejść, i nawet sedna mojej wizyty.
-Tak słucham Cię?
-H. się odzywał do Pani?
-Nie, nic. A do Ciebie.
-No właśnie, do mnie też nic. Ostatnio 6 listopada. Pamiętam.
-No to myślałam że do Ciebie na Facebooku albo Skype się odezwie.
-Myślałem że do Pani.
-Ostatnio pisał że miał awarię baterii.
-No tak, ale to było 2 tyg temu prawie, przecież musiał wymienić!
-Pisał że pisze jedną ręką, a drugą trzyma baterie bo nie dosięga do klawiatury.
-Bo martwię się, wie Pani.
-Oj nie strasz J!
-A nie dzwonił do Pani może?
-Nie, a masz jego holenderski numer?

CO? Jaki holenderski numer?!- pomyślałem.
Przecież nic nie mówił, jaki numer?

-Jaki numer? Nie nie mam.
-To zapisz sobie.

Zapaliliśmy papierosa. Rozmowa nie uspokoiła mnie wcale. Tylko zmieniła cel, teraz chciałem za wszelką cenę zadzwonić do H. Na jego numer.

Może odbierze?
Na pewno odbierze!

W drzwiach minąłem się jeszcze z Tatą H. Człowiekiem bardzo inteligentnym i mądrym.

-A co cię tu sprowadza J?
-Martwię się o H...
-EEEEEEEE! Żyje!
-No mam nadzieję.
-On sobie poradzi! Powietrza w płuca nabierze!
-Na pewno sobie poradzi, przecież to H.

Wykręcam numer. Brak sygnału. Serce wali jak oszalałe. Co z H.?!

Dzwonię do Casa, zdaje mu raport, że to nici ze wszystkiego, że nie wiem co z H.
Cas również zmartwiony, również nie wie.
Co to będzie, co to będzie.

Wyszedłem z psem na nocny spacer. Było jeszcze zimniej niż rano.
Byłem z Ju. Przyjechała na zjazd, bardzo mnie to ucieszyło ale nie uspokoiło. Spacerowaliśmy razem po łące, podczas gdy Pan Pies przemierzał jej bezkresy. Gdy przebiegał brzmiało to jak gdyby Husaria wjeżdżała na koniach w wielką bitwę.
Pan Pies był bardzo szybki.

Porozmawialiśmy chwilę z Ju, zapaliłem papierosa.

Pan Pies był brudny i mokry.
Musiałem go wytrzeć, a zwłaszcza łapy.
Czego to bardzo nie lubił, i podgryzał mi dłonie kiedy to robiłem. Oczywiście jak gdyby się droczył.

Potem poszedłem do Ju. Pogadaliśmy, zjedliśmy kolację.

Wróciłem do domu, jutro zajęcia od 8. Muszę wstać wcześnie. Nie chce mi się. Jest tak zimno, ciemno, szaro i ponuro.

Sprawdziłem jeszcze wiadomości od H.

H żyje.
Napisał.

Radość, wielka radość. Wszelkie zmartwienia oddaliły się. Poczułem jak ciężar na psychice oddala sie, a pustkę po nim wypełnia spokój.

H. napisał:

"No wracam stary nie wiem czy 24 listopada czy na początku grudnia ale na pewno wrócę choćby mnie B. (koordynatorka) miała przywiązać do łóżka"

Martwiłem się o zdrowie psychiczne H. Wszak od pół roku tuła się po świecie w poszukiwaniu sam nie wiem czego. Może to siebie? Może potrzebował tej ciszy wokół siebie? Temat jest głęboki.

Wieści od H. Najlepsze wieści.

OD AUTORA:

Z H. rozmawiałem również o mojej twórczości. A dokładnie tej.
Czyta ją, lubi ją.
A dla wytrwałych w lekturze mamy z H. po jego powrocie niespodziankę.
Ciesze się bardzo że blog zyskał taką popularność. Odwiedza go codziennie ok 70 osób. Co przerosło nawet mnie, gdyż miał on powstawać z myślą o H.
Będę tworzyć go dalej, i dziękuję wszystkim którzy czytają go, lub tym którzy dopiero zaczynają.

J.

No comments:

Post a Comment