I tak oto obudziłem się wczesnym porankiem, była 7:46.
Zdałem sobie sprawę że dziś ten dzień, jak co roku z resztą.
Mam urodziny, stwierdziłem że dzień nie może być taki zły, i że generalnie humoru zepsuć sobie nie dam.
Musiałem wyjść o 8:35, a przed tym musiałem jeszcze wziąć Pana psa, prysznic, zjeść, zapalić i wypić kawę.
Udało mi się z tym wyrobić mimo większego pośpiechu w którym zawsze egzystowałem.
W pracy jak to w pracy, generalnie nie działo się nic wielkiego.
W kieszeni czułem wibrujący telefon, z życzeniami.
Po wyjściu z pracy i wysłuchaniu telefonu który to miał mi wiele do powiedzenia, wpadłem jeszcze do sąsiadów.
Po krótkiej rozmowie wróciłem na górę i poczułem zmęczenie które to kumulowało się od paru dni.
Położyłem się dosłownie na chwilę, żeby to odespać.
I tak obudziłem się 3h później.
Dostałem telefon od K. (Mojego sąsiada) chwilę potem:
-Siemasz J, mój ty kochany sąsiedzie. - Powiedział K. z lekką ironią w głosie
-Witam Cię mój Panie i władco. - Odparłem
-Robisz coś teraz?
-Nie, nic. A co?
-O, bo musisz mi pomóc coś wnieść z parteru, a skoro masz urodziny to na pewno mi pomożesz. - Powiedział lekko śmiejąc się K.
-Spoko, zaraz będę.
Zszedłem na dół, i co prawda spodziewałem się czegoś tam, ale nie dużo.
Na dole przywitali mnie wszyscy sąsiedzi, K, Owca, Czarny.
Dostałem tort który był szarlotką, chyba.
Po odśpiewaniu sto lat, zdmuchnięciu świeczki na trocie, otrzymałem prezent którym była elektroniczna tarcza.
Taka na rzutki.
Po chwilowym upijaniu się trunkami zaczęliśmy turniej, czułem się wyśmienicie.
Było dużo śmiechu, zabawy, głupstw. Time of my life.
Uwielbiałem ich, uwielbiam.
Byli jak rodzina, mimo dużej różnicy wieku dogadywaliśmy się świetnie.
Co bardzo ceniłem.
Uwielbiałem z nimi przesiadywać, a zwłaszcza z K.
Posiedzieliśmy, pograliśmy w rzutki.
Pogadaliśmy.
Przegrałem w rzutki.
Pod koniec dnia czułem całkiem sporą satysfakcję i ciepłe uczucie w sercu, to naprawdę był udany dzień.
Starzeję się, ale na dojrzałość zawsze jest przecież.
No comments:
Post a Comment