I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.
Ale od początku. Przypomniał się dziś moment kiedy to odbierałem H z dworca. Wracał z Norwegii po paromiesięcznym pobycie, zwiedzaniu, pracy, sam nie wiem. Z niecierpliwieniem czekałem na jego powrót, gdyż był to pierwszy raz kiedy to rozłąka trwała dłużej niż tydzień. Chodziłem nerwowo po peronie, paląc papierosa. Dochodziła godzina 6:57 - to wtedy jego pociąg miał przyjechać na peron ąty. Z lekkim opóźnieniem, pociąg leniwie zatrzymał się przy peronie. Z jego wnętrza wytoczyła się masa ludzi. Ja panicznie szukając H, ale natrafiałem tylko na żołnierzy w beretach, pary i starych ludzi. W końcu jest. Z tłumu udało mi się ujrzeć jego twarz. Została mi ona bardzo w pamięci gdyż w tym momencie dokładnie i bez problemu mogłem odczytać emocje z twarzy H. Był szczęśliwy. Maska jak gdyby została tam gdzieś w pociągu. Objął mnie ciepłym uściskiem, co u niego również zdarzało się rzadko.
-Dobrze Cię widzieć H.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę.
-Opalony jesteś widzę.
-A no słońca miałem pod dostatkiem.
-I jak Ci minęła...
-ZASZLUGAJMY! - Krzyknął H, i sięgnął po niebieskiego Lucky Strike-a.
Ja niewiele myśląc zrobiłem dokładnie to samo. To był taki rytuał, zawsze prawie będąc na zewnątrz z H, paliliśmy, czy też "szlugaliśmy". Tak to było już, a może kryło się coś pod tym?
Wsiadając do samochodu, o dziwo nie usłyszałem od H uwagi o nim, jak to zwykle miał w zwyczaju.
Miasto było puste, była to chyba niedziela, tak więc podróż minęła nam szybko.
W domu H opowiadał mi skrawkami o wydarzeniach które miały tam miejsce. Ja ochoczo słuchałem, napełniałem się nimi, bo przez tą chwilę wszystko było jak gdyby po staremu. Odzyskałem H. Znów był tylko 5 min stąd. Komfort psychiczny również dał się we znaki.
Dzień był dosyć nietypowy. Wdałem się w bardzo nieprzyjemną kłótnię z bliską mi osobą. Czułem się źle, paskudnie i podle. Mimo że nie powinienem, ale taki już byłem. Nie potrafiłem często patrzeć poza obrazek jeśli chodziło o kłótnie. Tak więc jeśli ktoś chciał, to potrafił utrzymać mnie w różnorakich przekonaniach. Byłem bardzo roztrzęsiony. Szybkim ruchem sięgnąłem po kluczyki do samochodu, zbiegłem na dół. Panicznie odpaliłem papierosa i zadzwoniłem do Casa - gdyż teraz tylko on jest dostępny. Prosząc go o możliwe spotkanie usłyszałem że Cas jest na mieście ze swoją dziewczyną i innymi znajomymi. Rozumiałem to więc nie chciałem truć mu głowy moimi problemami, gdyż sam miał swoje.
Starałem się odreagować, znaleźć sobie miejsce. Uspokoić się. Poszedłem do Ju. Wysłuchała mnie, przytuliła w i w pewnym stopniu odzyskałem część spokoju. Ju nie dawała rad. Nie znała sytuacji tak dobrze, ale nie było to problemem. Po paru godzinach dostałem telefon od M. Była już godzina 23.
-Cześć J, słuchaj. Jestem pijana, chcę mi się palić. Nie kupiłbyś mi fajek i wpadł do mnie?
-Cześć M, wiesz w sumie...
-No proszę Cię, zapaliłabym sobie strasznie.
-Wiesz co, jest trochę późno, a siedzę z Ju.
-No proszę Cię, proszę!
-Oddzwonię do Ciebie za chwilę.
Zdałem sobie sprawę że M miała wczoraj urodziny, więc puzzle zaczęły się powoli układać w całość. Jako że znaliśmy się już długo, stwierdziłem że skoro i tak nie mogę sobie znaleźć miejsca, a w domu nie mam czego szukać, równie dobrze mogę wpaść do M.
-M, zbieram się powoli.
-O to super!
-Jakie chcesz?
-LM forwardy.
-Te zwykłe?
-Zwykłe.
Zgubiłem się po drodze około 5 razy, gdyż M mieszkała w labiryncie. W nocy wypatrywałem jeszcze szpulki nici, lub Minotaura lecz nic z tego. Po dojechaniu na miejsce, przywitała mnie sama M. Uścisnęła mnie jak to miała w zwyczaju. Od razu zapaliła papierosa, ja z Nią. Wyglądała jak Alicja z krainy czarów.
-M co Ty masz na sobie?
-No jestem Alicją!
-Ale jak?
-No nie widzisz?
-Widzę, ale po co?
-No bo zrobiłam małą imprezę urodzinową, taki bal przebierańców, wiesz.
-No tak.
Gdyby nie czarne włosy to można byłoby pomyśleć że to rzeczywiście Alicja, i jak gdyby zgubił się i zamiast trafić do mitycznego i magicznego świata krainy czarów, wylądowała gdzieś na imprezie urodzinowej. Tak bajkowo.
M chciała palić cały czas. Mi to nie przeszkadzało.
-Idziemy na zewnątrz?
-Chodźmy na taras.
-To muszę iść po buty.
-Spoko ja mam tutaj!
-Gdzie masz?
-No tu!
-Co to jest?
-Kapcie kłapouchego.
Jeszcze wcześniej na moją głowę M założyła diadem. Plastikowy. Sam nie wiem skąd go miała. Może przyniosła go razem ze sobą z krainy czarów?
I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.
No comments:
Post a Comment