Monday, October 28, 2013

Porady i czarny podpalany kot na klatce. 27.10.13

Po przebudzeniu się wciąż gdzieś tam w dole, czułem że siedzi we mnie cały wczorajszy dzień. W negatywnym sensie. Chwilę potem poszedłem do Ju. W drodze do Niej na klatce spotkałem. Mało powiedziane, ujrzałem czarnego podpalanego kota. Po prostu siedział sobie na 3 piętrze i patrzył na mnie. Jako że sytuacja taka zdarza się tutaj często, niewiele myśląc, złapałem go i rozpocząłem obchód dookoła mieszkań, aby to dowiedzieć się do kogo należy ten mały futrzak. Nikt nie przyznawał się do niego i w takim wypadku siedział ze mną i z Ju.

Chwile potem przyjechał Cas, z resztą obiecał wczoraj a on z obietnic wywiązuje się jak nikt inny. Poprosiłem go o radę w sprawie wczorajszej, a Cas po krótkim rozważaniu dał mi pełną analizę problemu. Co jak co ale Cas potrafił jak nikt inny dobrze radzić, a poza tym rozumieć sytuację i często okazywać współczucie. Właśnie ono odróżniało go totalnie od H, który to zapewne rozumiał i współczuł, lecz tego drugiego nigdy nie okazywał, może po prostu nie umiał? Dlatego w tych kwestiach zwykle starałem się zwracać do Casa. Odzyskując po części komfort psychiczny, nasze tematy zeszły na bardziej przyziemnie kwestie. Poprosiłem również o radę Kunę.

Kuna z która związany byłem krwią, mimo sporej różnicy wieku między nami, zawsze najłatwiej się ze mną dogadywała. W każdej kwestii. Rozmawiając często o życiu,filozofii,poezji, sztuce oraz wielu innych tematach to zawsze z Nią, czułem się rozumiany w tych kwestiach lepiej niż gdyby były kto ktokolwiek inny kogo znam. Myślę że byliśmy bardzo podobni, i nie do końca funkcjonowaliśmy jako przysłowiowa "rodzina" - a dokładniej jako kuzynostwo. Kuna posiadała również jedną cechę którą ceniłem u niej najbardziej ze wszystkich. Zawsze miała otwarty umysł, czyli widziała rzeczy bardziej racjonalnie. Porada od Kuny w dużym stopniu pokrywała się z tą od Casa, co uradowało mnie jeszcze bardziej.

Potem przypomniałem sobie że muszę wpaść jeszcze do M. na kawałek tortu co obiecałem Jej wczoraj. Została tylko jedna kwestia. Co zrobić z kotem? Nie zostawię go na klatce przecież, w domu pies i nikt się do niego nie przyznaje. Po krótkim namyśle stwierdziłem że równie dobrze może być moim kompanem w podróży, niczym papuga na ramieniu pirata. Po pierwszych chwilach w samochodzie, dowiedziałem się że Pan Kot nie sprawdza się tak dobrze jako kompan w podróży, ani tym bardziej nie przypomina papugi a bardziej jako wściekłego oposa, który niszczy wszystko na swojej drodze.

W drodze do M. zgubiłem się znów. Chyba 2 razy, bo M. mieszka w labiryncie. Pan Kot zasnął na fotelu pasażera gdy dojechałem już na miejsce.
M nie była już dziś Alicją, ale tylko M. Było to mimo wszystko dosyć dziwne.
M. była zachwycona Panem Kotem. Ale nie tylko dlatego miała dobry humor już od wejścia.
Powód z którego M była szczęśliwa, był tym samym powodem z którego M. parę godzin później się smuciła.
Ale M. taka już była. Rozumiem ją.

Ale uwielbiałem przybywać z M. gdyż rozumiała mnie bardzo dobrze plus, że znaliśmy się już trochę.

M. miała uroczą siostrę. Śpiewa, znaczy się uczy. Ale śpiewa. Ma dziewczyna talent i potencjał. Zazdroszczę Jej tego talentu, forma sztuki, wyrażania siebie.
Ale zawsze jednak chciałem rysować, gdyż to potrafi wyrazić wg. mnie o wiele więcej.

I tak oto skończyłem z czarnym, podpalanym kotem.

Sunday, October 27, 2013

26.10.13 - Kapcie z kłapouchym i diadem.

I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.

Ale od początku. Przypomniał się dziś moment kiedy to odbierałem H z dworca. Wracał z Norwegii po paromiesięcznym pobycie, zwiedzaniu, pracy, sam nie wiem. Z niecierpliwieniem czekałem na jego powrót, gdyż był to pierwszy raz kiedy to rozłąka trwała dłużej niż tydzień. Chodziłem nerwowo po peronie, paląc papierosa. Dochodziła godzina 6:57 - to wtedy jego pociąg miał przyjechać na peron ąty. Z lekkim opóźnieniem, pociąg leniwie zatrzymał się przy peronie. Z jego wnętrza wytoczyła się masa ludzi. Ja panicznie szukając H, ale natrafiałem tylko na żołnierzy w beretach, pary i starych ludzi. W końcu jest. Z tłumu udało mi się ujrzeć jego twarz. Została mi ona bardzo w pamięci gdyż w tym momencie dokładnie i bez problemu mogłem odczytać emocje z twarzy H. Był szczęśliwy. Maska jak gdyby została tam gdzieś w pociągu. Objął mnie ciepłym uściskiem, co u niego również zdarzało się rzadko.

-Dobrze Cię widzieć H.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę.
-Opalony jesteś widzę.
-A no słońca miałem pod dostatkiem.
-I jak Ci minęła...
-ZASZLUGAJMY! - Krzyknął H, i sięgnął po niebieskiego Lucky Strike-a.
Ja niewiele myśląc zrobiłem dokładnie to samo. To był taki rytuał, zawsze prawie będąc na zewnątrz z H, paliliśmy, czy też "szlugaliśmy". Tak to było już, a może kryło się coś pod tym?

Wsiadając do samochodu, o dziwo nie usłyszałem od H uwagi o nim, jak to zwykle miał w zwyczaju.
Miasto było puste, była to chyba niedziela, tak więc podróż minęła nam szybko.

W domu H opowiadał mi skrawkami o wydarzeniach które miały tam miejsce. Ja ochoczo słuchałem, napełniałem się nimi, bo przez tą chwilę wszystko było jak gdyby po staremu. Odzyskałem H. Znów był tylko 5 min stąd. Komfort psychiczny również dał się we znaki.

Dzień był dosyć nietypowy. Wdałem się w bardzo nieprzyjemną kłótnię z bliską mi osobą. Czułem się źle, paskudnie i podle. Mimo że nie powinienem, ale taki już byłem. Nie potrafiłem często patrzeć poza obrazek jeśli chodziło o kłótnie. Tak więc jeśli ktoś chciał, to potrafił utrzymać mnie w różnorakich przekonaniach. Byłem bardzo roztrzęsiony. Szybkim ruchem sięgnąłem po kluczyki do samochodu, zbiegłem na dół. Panicznie odpaliłem papierosa i zadzwoniłem do Casa - gdyż teraz tylko on jest dostępny. Prosząc go o możliwe spotkanie usłyszałem że Cas jest na mieście ze swoją dziewczyną i innymi znajomymi. Rozumiałem to więc nie chciałem truć mu głowy moimi problemami, gdyż sam miał swoje.

Starałem się odreagować, znaleźć sobie miejsce. Uspokoić się. Poszedłem do Ju. Wysłuchała mnie, przytuliła w i w pewnym stopniu odzyskałem część spokoju. Ju nie dawała rad. Nie znała sytuacji tak dobrze, ale nie było to problemem. Po paru godzinach dostałem telefon od M. Była już godzina 23.

-Cześć J, słuchaj. Jestem pijana, chcę mi się palić. Nie kupiłbyś mi fajek i wpadł do mnie?
-Cześć M, wiesz w sumie...
-No proszę Cię, zapaliłabym sobie strasznie.
-Wiesz co, jest trochę późno, a siedzę z Ju.
-No proszę Cię, proszę!
-Oddzwonię do Ciebie za chwilę.

Zdałem sobie sprawę że M miała wczoraj urodziny, więc puzzle zaczęły się powoli układać w całość. Jako że znaliśmy się już długo, stwierdziłem że skoro i tak nie mogę sobie znaleźć miejsca, a w domu nie mam czego szukać, równie dobrze mogę wpaść do M.

-M, zbieram się powoli.
-O to super!
-Jakie chcesz?
-LM forwardy.
-Te zwykłe?
-Zwykłe.

Zgubiłem się po drodze około 5 razy, gdyż M mieszkała w labiryncie. W nocy wypatrywałem jeszcze szpulki nici, lub Minotaura lecz nic z tego. Po dojechaniu na miejsce, przywitała mnie sama M. Uścisnęła mnie jak to miała w zwyczaju. Od razu zapaliła papierosa, ja z Nią. Wyglądała jak Alicja z krainy czarów.

-M co Ty masz na sobie?
-No jestem Alicją!
-Ale jak?
-No nie widzisz?
-Widzę, ale po co?
-No bo zrobiłam małą imprezę urodzinową, taki bal przebierańców, wiesz.
-No tak.

Gdyby nie czarne włosy to można byłoby pomyśleć że to rzeczywiście Alicja, i jak gdyby zgubił się i zamiast trafić do mitycznego i magicznego świata krainy czarów, wylądowała gdzieś na imprezie urodzinowej. Tak bajkowo.

M chciała palić cały czas. Mi to nie przeszkadzało.

-Idziemy na zewnątrz?
-Chodźmy na taras.
-To muszę iść po buty.
-Spoko ja mam tutaj!
-Gdzie masz?
-No tu!
-Co to jest?
-Kapcie kłapouchego.

Jeszcze wcześniej na moją głowę M założyła diadem. Plastikowy. Sam nie wiem skąd go miała. Może przyniosła go razem ze sobą z krainy czarów?

 I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.

Saturday, October 26, 2013

25.10.13 - Zimna noc i kruche liście.

Znowu ciepło, czuć jesień - w powietrzu nawet.

Dzień zleciał całkiem szybko, może to również zasługa jesieni która nie daje mi już tak długich dni, bo już o 19 na zewnątrz widziałem tylko ciemność.
Napisał do mnie H, a robi to sporadycznie. Mimo to czerpałem i brałem z tej rozmowy jak najwięcej mimo że pozornie nie wnosiła ona dużo.
Znowu się ładowałem.
Będąc na zewnątrz z psem naszły mnie rozmyślenia na temat H. Teraz są one bardzo częste co wcześniej nie zdarzało się praktycznie wcale. Może to przez bliskość, bo był zawsze obok, 5 min i był a teraz już nie. Mimo to przyzwyczajenie jakoś zostaje.
Przypomniał mi się pewien dialog z H, kiedy to powiedział mi że nie czuje się najlepiej. Psychicznie. Źle mu było. Co uradowało mnie na początku gdyż H nigdy nie mówił, ba nawet w najmniejszym stopniu nie pokazywał jak się czuje. Co dla mnie było zagadką bo jego maska była pięknie wymodelowana, przywierała do jego twarzy jak gdyby zrobiona pod, a może zamiast jej. Ilekroć rozmawiałem z nim, zdobywając tylko poszlaki z jego zachowań czy tego co mówił, to zawsze sprawiało mi to trudność złożyć to w kupę i odczytać jego intencje, co uwierzcie mi nie sprawiało mi nigdy trudności bo na ludziach znałem się dobrze. Za dobrze.
-Ale źle się czujesz?
-Źle, psychicznie źle.
-To źle, dlaczego?
-Wszystko jest jakieś....
-Po prostu złe?
-Nie.
-To jakie?
-Nie wiem sam.
-To jak w końcu jest?
-No nie żebym narzekał no bo w sumie
-W sumie jest dobrze?
-No w sumie tak.
-A jednak jest źle.
-Może to chwilowe? - Tutaj nie wiem czy pytał, a czy stwierdzał.
-To przejdzie jak chwilowe, prawda?
-Tak, przejdzie.

Patrząc w tą mgłę, widziałem tylko dym wydobywający się z moich ust. Papierosowy, trujący. Czułem się dobrze po części bo zawsze tego typu rozmyślenia dawały mi spokój wewnętrzny, dochodziłem do porządku, układałem puzzle, rozwiązywałem zagadki które były już dawno przeterminowane.
Ta rozmowa siedziała mi w głowie. Bo też przypomniało mi się jak ja do H przychodziłem z problemem to H zawsze dawał mi już gotowe rozwiązanie problemu. A ja nie po rozwiązanie, po pocieszenie. H starał się, ale jakoś nie wychodziło mu to nigdy. Nie jego wina, taki jest. To właśnie cały H.

-Bo mam problem X, źle mi z tym problemem, boli mnie X.
-To musisz zrobić tak.
-Ale jak?
-No tak musisz zrobić i tyle.
-Źle mi z tym X.
-Stary, mówiłem Ci już tyle razy, nigdy nie mnie słuchasz.
I prawda, nie słuchałem. Nigdy prawie że.
-Ty mnie też.
-Bo ja wiem lepiej.

I było tak że mimo to wiedział. Potrafił opanować sytuację nawet w tych krytycznych momentach, zawsze prawie, robił jak uważał i było dobrze, mimo że miało nie być to było.
Kiedy robiłem przewidywania zakończeń H zawsze mówił:
-Stało się tak?
-No nie.
-To po co myślisz o tym skoro nie?
-Bo nie umiem inaczej.
-Ale po co?
-Bo taki jestem.
-Nie myśl w przód.

Jesienna mgła wchodziła do moich płuc, liście pod nogami przepowiadały nadejście zimy.
Ale było dobrze.

Friday, October 25, 2013

Dzień 1 - 24.10.13

Dziś wstając rano leniwie zrobiłem kawę i zapaliłem papierosa. Samotność doskwierała mi dlatego popołudniem wybrałem się w odwiedziny do Casa. Droga do niego jest prosta, już wyryta w pamięci, jechałem prawie że automatycznie.
Po przywitaniu się z Casem i zapaleniu z nim papierosa - co dla mnie jest zabijaniem siebie w małych ilościach, przypomniałem sobie że obiecałem H że zadzwonię do jego mamy i poinformuje ją o tym że wszystko u niego w porządku. Na zewnątrz ciepło jesieni wbrew pozorom było odczuwalne, a słońce już chowało się aby zasnąć za chmurami. Cas podał mi numer do mamy H, po wykręceniu go i odczekaniu paru sygnałów zgłosiła się sama mama H witając mnie:
-Dzień dobry Panie J - Kobieta jak zwykle bardzo serdeczna i życzliwa, posiadająca duży dystans do wielu rzeczy mimo swojego wieku - czego H nigdy nie dostrzegał.
-A witam Panią, dzwonię żeby przekazać że z H wszystko w porządku
Telefon mu umarł
-Ale że nie działa?
-No tak.
-A no to dziękuję za informację
-Żeby się pani nie martwiła...
Tutaj przerywając mi
-A jak tam na studiach? - życzliwie zapytała
Tutaj ogarnia mnie ciepłe uczucie, bo nie musi pytać a jednak czy to z grzeczności czy to sam nie wiem z czego, nieistotne bo pyta a nie musi.
-A wie Pani...
-Dobrze?
-Dobrze.
-To dobrze bo ostatnio wspominałeś że nie.
-Ano tak, ostatnio nie.
-Wpadnę do Pani na kawę i ploty
-Jakoś niedługo
-Wpadaj wpadaj J

Zamieniłem parę zdań, już prostych i generalnie oczywistych, rozmowa się skończyła.
Potem rozmawiając z Casem o sprawach przyziemnych i tych zupełnie oddalonych od niej, paląc kolejne papierosy ładowałem się energią z tych rozmów.
Tak to mam że się ładuję.
Tak o.
Droga powrotna do domu wydawała się jakby dłuższa zawsze, zawsze prawie ciemno już było i chłodno.
Naszły mnie przemyślenia na temat H, bo bez niego już sam nie wiem, 2 miesiące?
Wrócić miał niedługo bo za miesiąc od teraz a z nim to nie wiadomo. Nigdy.

Dzień pozornie prosty a jednak złożony, jakby wszystko i pozornie nic się na niego składało.
Tak też się złożyło.

Thursday, October 24, 2013

Losy Świata

Ważą się losy świata
Ja je ważę
Sprawdzam każdy los
Zamykam je w próżniowych workach
Odstawiam na półkę zapomnienia
Kurz na nich osiada
Zbierają się a potem otwierają
A potem koło się zamyka

Sunday, October 20, 2013

Szu

Moje stare wiersze. Może będę wrzucać nowe.

Papieros

Papieros

Pali się

Jeszcze ciepły

Nieosiągalny

Jak ja

Dopala się łatwo

Łatwo wdycha w płuca

I gaśnie

Zimy

To ja

Poranek

Budzik dzwoni

Budzę się z nim

W harmonii

Ten poranek jeszcze wczesny

Ja już nie śpię

Nie

W nowy dzień wchodzę

Żeby znowu zasnąć

I zapomnieć

W kierunku oczywistym

Idę, ja

Prosta droga układa się w jedność

Spotykam słońce

Pytam, świeci w odpowiedzi

Odpowiedź jasna jak ono samo

Potem księżyc mijam wnikając w zimne łąki i czarne gwiazdy

On już nie milczy, niemy.

Parzenie.

Parzę się jak herbata

Mocny w smaku

To zależy od czasu wbrew pozorom

Wyboru nie mam ja

Kubek nagrzewa się

Paruje jak śnieg

-Nie słodzę, nie trzeba

Jestem herbatą

Czasem nieosiągalną.

Kaloryfer

Woda wrze

Jak może

Wlewa się szybko

Nic ciepłego

Lubię zimę

Potrzeba wielka w służbie

Lecz bez odznaczeń

Istnieję

I pamiętajcie

Zimno.

Poranek

Światło

Wyjmowany prędko

Wpadam, uderzam z impetem

Gorąco i nie ma mnie

Wszak poranek już nastał

I pobudzam szybko, lecz bez pośpiechu

I zostaję na długo

Czym się stałem.

„Błądzenia”

Pytam ludzi

Odpowiedzi mało

Za to ruch dziś duży

Wszyscy stoją, nikt nie pyta

Wszyscy błądzą

W nieokreślonym ruchu tylko trawa

Argumentów brak

Ciężko oddychać

Łatwo o pośpiech

-Jestem spóźniony

-W praktyce gdzie się spieszyć?

-I tak przecież wszyscy się wyśpimy.

„Chaos kontrolowany”

Czego pragnę –jej

Włosy jej rude wychodzą przez głowę-jej

Zasypiam i budzę się-ona

Tak trudno wydobyć ją z myśli-ją

Jak wygodnie, niech zostanie-ona

Chłód

Zimno przechodzi

Przez mnie

Jestem zimny

W środku drzewa

Jeszcze wciąż zielony

Nie spadam

I tylko ta klatka zostaje

I chłód

Ostrze

Wchodzi w głąb mojej duszy

Czarne

Rozrywa ją

Tak samo jak emocję

Szczęście

Uśmiech

Brutalnie i skutecznie

Zostaje tylko smutek

Cierpienie podtrzymuje ten efekt

Spadanie

Kiedy spadasz wszystko jest proste

Z dalekiej perspektywy

Dajmy na to 5 piętro

Wszystko mija szybko

Taka metafora życia

Spadasz

Ale czasem kiedy spadasz

Latasz

Proste wnioski

Wyciągam je niczym asy z rękawa

Patrząc na mój stół

Znam magiczne sztuczki

Tylko wciąż nie opanowałem

Zapominania wspomnień

I tej magicznej przeszłości

Zimny chodnik

Czasem nic nie zostaje

Ja się nie dziwie temu

Tylko cierpienie i strach

Porzuć wszystko co ludzkie

Inaczej nie będziesz tutaj pasować

Życie w tym miejscu

Żyję tutaj

Teraz

Nie stać mnie na luksus dnia wczorajszego

Na jutro sobie pozwalam

Lecz ono wciąż zielone

Żyję

Oddycham dzisiaj

Wykrztusiłem jeszcze trochę wczoraj

I wciąż dławię się jutrem