Po przebudzeniu się wciąż gdzieś tam w dole, czułem że siedzi we mnie cały wczorajszy dzień. W negatywnym sensie. Chwilę potem poszedłem do Ju. W drodze do Niej na klatce spotkałem. Mało powiedziane, ujrzałem czarnego podpalanego kota. Po prostu siedział sobie na 3 piętrze i patrzył na mnie. Jako że sytuacja taka zdarza się tutaj często, niewiele myśląc, złapałem go i rozpocząłem obchód dookoła mieszkań, aby to dowiedzieć się do kogo należy ten mały futrzak. Nikt nie przyznawał się do niego i w takim wypadku siedział ze mną i z Ju.
Chwile potem przyjechał Cas, z resztą obiecał wczoraj a on z obietnic wywiązuje się jak nikt inny. Poprosiłem go o radę w sprawie wczorajszej, a Cas po krótkim rozważaniu dał mi pełną analizę problemu. Co jak co ale Cas potrafił jak nikt inny dobrze radzić, a poza tym rozumieć sytuację i często okazywać współczucie. Właśnie ono odróżniało go totalnie od H, który to zapewne rozumiał i współczuł, lecz tego drugiego nigdy nie okazywał, może po prostu nie umiał? Dlatego w tych kwestiach zwykle starałem się zwracać do Casa. Odzyskując po części komfort psychiczny, nasze tematy zeszły na bardziej przyziemnie kwestie. Poprosiłem również o radę Kunę.
Kuna z która związany byłem krwią, mimo sporej różnicy wieku między nami, zawsze najłatwiej się ze mną dogadywała. W każdej kwestii. Rozmawiając często o życiu,filozofii,poezji, sztuce oraz wielu innych tematach to zawsze z Nią, czułem się rozumiany w tych kwestiach lepiej niż gdyby były kto ktokolwiek inny kogo znam. Myślę że byliśmy bardzo podobni, i nie do końca funkcjonowaliśmy jako przysłowiowa "rodzina" - a dokładniej jako kuzynostwo. Kuna posiadała również jedną cechę którą ceniłem u niej najbardziej ze wszystkich. Zawsze miała otwarty umysł, czyli widziała rzeczy bardziej racjonalnie. Porada od Kuny w dużym stopniu pokrywała się z tą od Casa, co uradowało mnie jeszcze bardziej.
Potem przypomniałem sobie że muszę wpaść jeszcze do M. na kawałek tortu co obiecałem Jej wczoraj. Została tylko jedna kwestia. Co zrobić z kotem? Nie zostawię go na klatce przecież, w domu pies i nikt się do niego nie przyznaje. Po krótkim namyśle stwierdziłem że równie dobrze może być moim kompanem w podróży, niczym papuga na ramieniu pirata. Po pierwszych chwilach w samochodzie, dowiedziałem się że Pan Kot nie sprawdza się tak dobrze jako kompan w podróży, ani tym bardziej nie przypomina papugi a bardziej jako wściekłego oposa, który niszczy wszystko na swojej drodze.
W drodze do M. zgubiłem się znów. Chyba 2 razy, bo M. mieszka w labiryncie. Pan Kot zasnął na fotelu pasażera gdy dojechałem już na miejsce.
M nie była już dziś Alicją, ale tylko M. Było to mimo wszystko dosyć dziwne.
M. była zachwycona Panem Kotem. Ale nie tylko dlatego miała dobry humor już od wejścia.
Powód z którego M była szczęśliwa, był tym samym powodem z którego M. parę godzin później się smuciła.
Ale M. taka już była. Rozumiem ją.
Ale uwielbiałem przybywać z M. gdyż rozumiała mnie bardzo dobrze plus, że znaliśmy się już trochę.
M. miała uroczą siostrę. Śpiewa, znaczy się uczy. Ale śpiewa. Ma dziewczyna talent i potencjał. Zazdroszczę Jej tego talentu, forma sztuki, wyrażania siebie.
Ale zawsze jednak chciałem rysować, gdyż to potrafi wyrazić wg. mnie o wiele więcej.
I tak oto skończyłem z czarnym, podpalanym kotem.
Monday, October 28, 2013
Sunday, October 27, 2013
26.10.13 - Kapcie z kłapouchym i diadem.
I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.
Ale od początku. Przypomniał się dziś moment kiedy to odbierałem H z dworca. Wracał z Norwegii po paromiesięcznym pobycie, zwiedzaniu, pracy, sam nie wiem. Z niecierpliwieniem czekałem na jego powrót, gdyż był to pierwszy raz kiedy to rozłąka trwała dłużej niż tydzień. Chodziłem nerwowo po peronie, paląc papierosa. Dochodziła godzina 6:57 - to wtedy jego pociąg miał przyjechać na peron ąty. Z lekkim opóźnieniem, pociąg leniwie zatrzymał się przy peronie. Z jego wnętrza wytoczyła się masa ludzi. Ja panicznie szukając H, ale natrafiałem tylko na żołnierzy w beretach, pary i starych ludzi. W końcu jest. Z tłumu udało mi się ujrzeć jego twarz. Została mi ona bardzo w pamięci gdyż w tym momencie dokładnie i bez problemu mogłem odczytać emocje z twarzy H. Był szczęśliwy. Maska jak gdyby została tam gdzieś w pociągu. Objął mnie ciepłym uściskiem, co u niego również zdarzało się rzadko.
-Dobrze Cię widzieć H.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę.
-Opalony jesteś widzę.
-A no słońca miałem pod dostatkiem.
-I jak Ci minęła...
-ZASZLUGAJMY! - Krzyknął H, i sięgnął po niebieskiego Lucky Strike-a.
Ja niewiele myśląc zrobiłem dokładnie to samo. To był taki rytuał, zawsze prawie będąc na zewnątrz z H, paliliśmy, czy też "szlugaliśmy". Tak to było już, a może kryło się coś pod tym?
Wsiadając do samochodu, o dziwo nie usłyszałem od H uwagi o nim, jak to zwykle miał w zwyczaju.
Miasto było puste, była to chyba niedziela, tak więc podróż minęła nam szybko.
W domu H opowiadał mi skrawkami o wydarzeniach które miały tam miejsce. Ja ochoczo słuchałem, napełniałem się nimi, bo przez tą chwilę wszystko było jak gdyby po staremu. Odzyskałem H. Znów był tylko 5 min stąd. Komfort psychiczny również dał się we znaki.
Dzień był dosyć nietypowy. Wdałem się w bardzo nieprzyjemną kłótnię z bliską mi osobą. Czułem się źle, paskudnie i podle. Mimo że nie powinienem, ale taki już byłem. Nie potrafiłem często patrzeć poza obrazek jeśli chodziło o kłótnie. Tak więc jeśli ktoś chciał, to potrafił utrzymać mnie w różnorakich przekonaniach. Byłem bardzo roztrzęsiony. Szybkim ruchem sięgnąłem po kluczyki do samochodu, zbiegłem na dół. Panicznie odpaliłem papierosa i zadzwoniłem do Casa - gdyż teraz tylko on jest dostępny. Prosząc go o możliwe spotkanie usłyszałem że Cas jest na mieście ze swoją dziewczyną i innymi znajomymi. Rozumiałem to więc nie chciałem truć mu głowy moimi problemami, gdyż sam miał swoje.
Starałem się odreagować, znaleźć sobie miejsce. Uspokoić się. Poszedłem do Ju. Wysłuchała mnie, przytuliła w i w pewnym stopniu odzyskałem część spokoju. Ju nie dawała rad. Nie znała sytuacji tak dobrze, ale nie było to problemem. Po paru godzinach dostałem telefon od M. Była już godzina 23.
-Cześć J, słuchaj. Jestem pijana, chcę mi się palić. Nie kupiłbyś mi fajek i wpadł do mnie?
-Cześć M, wiesz w sumie...
-No proszę Cię, zapaliłabym sobie strasznie.
-Wiesz co, jest trochę późno, a siedzę z Ju.
-No proszę Cię, proszę!
-Oddzwonię do Ciebie za chwilę.
Zdałem sobie sprawę że M miała wczoraj urodziny, więc puzzle zaczęły się powoli układać w całość. Jako że znaliśmy się już długo, stwierdziłem że skoro i tak nie mogę sobie znaleźć miejsca, a w domu nie mam czego szukać, równie dobrze mogę wpaść do M.
-M, zbieram się powoli.
-O to super!
-Jakie chcesz?
-LM forwardy.
-Te zwykłe?
-Zwykłe.
Zgubiłem się po drodze około 5 razy, gdyż M mieszkała w labiryncie. W nocy wypatrywałem jeszcze szpulki nici, lub Minotaura lecz nic z tego. Po dojechaniu na miejsce, przywitała mnie sama M. Uścisnęła mnie jak to miała w zwyczaju. Od razu zapaliła papierosa, ja z Nią. Wyglądała jak Alicja z krainy czarów.
-M co Ty masz na sobie?
-No jestem Alicją!
-Ale jak?
-No nie widzisz?
-Widzę, ale po co?
-No bo zrobiłam małą imprezę urodzinową, taki bal przebierańców, wiesz.
-No tak.
Gdyby nie czarne włosy to można byłoby pomyśleć że to rzeczywiście Alicja, i jak gdyby zgubił się i zamiast trafić do mitycznego i magicznego świata krainy czarów, wylądowała gdzieś na imprezie urodzinowej. Tak bajkowo.
M chciała palić cały czas. Mi to nie przeszkadzało.
-Idziemy na zewnątrz?
-Chodźmy na taras.
-To muszę iść po buty.
-Spoko ja mam tutaj!
-Gdzie masz?
-No tu!
-Co to jest?
-Kapcie kłapouchego.
Jeszcze wcześniej na moją głowę M założyła diadem. Plastikowy. Sam nie wiem skąd go miała. Może przyniosła go razem ze sobą z krainy czarów?
I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.
Ale od początku. Przypomniał się dziś moment kiedy to odbierałem H z dworca. Wracał z Norwegii po paromiesięcznym pobycie, zwiedzaniu, pracy, sam nie wiem. Z niecierpliwieniem czekałem na jego powrót, gdyż był to pierwszy raz kiedy to rozłąka trwała dłużej niż tydzień. Chodziłem nerwowo po peronie, paląc papierosa. Dochodziła godzina 6:57 - to wtedy jego pociąg miał przyjechać na peron ąty. Z lekkim opóźnieniem, pociąg leniwie zatrzymał się przy peronie. Z jego wnętrza wytoczyła się masa ludzi. Ja panicznie szukając H, ale natrafiałem tylko na żołnierzy w beretach, pary i starych ludzi. W końcu jest. Z tłumu udało mi się ujrzeć jego twarz. Została mi ona bardzo w pamięci gdyż w tym momencie dokładnie i bez problemu mogłem odczytać emocje z twarzy H. Był szczęśliwy. Maska jak gdyby została tam gdzieś w pociągu. Objął mnie ciepłym uściskiem, co u niego również zdarzało się rzadko.
-Dobrze Cię widzieć H.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę.
-Opalony jesteś widzę.
-A no słońca miałem pod dostatkiem.
-I jak Ci minęła...
-ZASZLUGAJMY! - Krzyknął H, i sięgnął po niebieskiego Lucky Strike-a.
Ja niewiele myśląc zrobiłem dokładnie to samo. To był taki rytuał, zawsze prawie będąc na zewnątrz z H, paliliśmy, czy też "szlugaliśmy". Tak to było już, a może kryło się coś pod tym?
Wsiadając do samochodu, o dziwo nie usłyszałem od H uwagi o nim, jak to zwykle miał w zwyczaju.
Miasto było puste, była to chyba niedziela, tak więc podróż minęła nam szybko.
W domu H opowiadał mi skrawkami o wydarzeniach które miały tam miejsce. Ja ochoczo słuchałem, napełniałem się nimi, bo przez tą chwilę wszystko było jak gdyby po staremu. Odzyskałem H. Znów był tylko 5 min stąd. Komfort psychiczny również dał się we znaki.
Dzień był dosyć nietypowy. Wdałem się w bardzo nieprzyjemną kłótnię z bliską mi osobą. Czułem się źle, paskudnie i podle. Mimo że nie powinienem, ale taki już byłem. Nie potrafiłem często patrzeć poza obrazek jeśli chodziło o kłótnie. Tak więc jeśli ktoś chciał, to potrafił utrzymać mnie w różnorakich przekonaniach. Byłem bardzo roztrzęsiony. Szybkim ruchem sięgnąłem po kluczyki do samochodu, zbiegłem na dół. Panicznie odpaliłem papierosa i zadzwoniłem do Casa - gdyż teraz tylko on jest dostępny. Prosząc go o możliwe spotkanie usłyszałem że Cas jest na mieście ze swoją dziewczyną i innymi znajomymi. Rozumiałem to więc nie chciałem truć mu głowy moimi problemami, gdyż sam miał swoje.
Starałem się odreagować, znaleźć sobie miejsce. Uspokoić się. Poszedłem do Ju. Wysłuchała mnie, przytuliła w i w pewnym stopniu odzyskałem część spokoju. Ju nie dawała rad. Nie znała sytuacji tak dobrze, ale nie było to problemem. Po paru godzinach dostałem telefon od M. Była już godzina 23.
-Cześć J, słuchaj. Jestem pijana, chcę mi się palić. Nie kupiłbyś mi fajek i wpadł do mnie?
-Cześć M, wiesz w sumie...
-No proszę Cię, zapaliłabym sobie strasznie.
-Wiesz co, jest trochę późno, a siedzę z Ju.
-No proszę Cię, proszę!
-Oddzwonię do Ciebie za chwilę.
Zdałem sobie sprawę że M miała wczoraj urodziny, więc puzzle zaczęły się powoli układać w całość. Jako że znaliśmy się już długo, stwierdziłem że skoro i tak nie mogę sobie znaleźć miejsca, a w domu nie mam czego szukać, równie dobrze mogę wpaść do M.
-M, zbieram się powoli.
-O to super!
-Jakie chcesz?
-LM forwardy.
-Te zwykłe?
-Zwykłe.
Zgubiłem się po drodze około 5 razy, gdyż M mieszkała w labiryncie. W nocy wypatrywałem jeszcze szpulki nici, lub Minotaura lecz nic z tego. Po dojechaniu na miejsce, przywitała mnie sama M. Uścisnęła mnie jak to miała w zwyczaju. Od razu zapaliła papierosa, ja z Nią. Wyglądała jak Alicja z krainy czarów.
-M co Ty masz na sobie?
-No jestem Alicją!
-Ale jak?
-No nie widzisz?
-Widzę, ale po co?
-No bo zrobiłam małą imprezę urodzinową, taki bal przebierańców, wiesz.
-No tak.
Gdyby nie czarne włosy to można byłoby pomyśleć że to rzeczywiście Alicja, i jak gdyby zgubił się i zamiast trafić do mitycznego i magicznego świata krainy czarów, wylądowała gdzieś na imprezie urodzinowej. Tak bajkowo.
M chciała palić cały czas. Mi to nie przeszkadzało.
-Idziemy na zewnątrz?
-Chodźmy na taras.
-To muszę iść po buty.
-Spoko ja mam tutaj!
-Gdzie masz?
-No tu!
-Co to jest?
-Kapcie kłapouchego.
Jeszcze wcześniej na moją głowę M założyła diadem. Plastikowy. Sam nie wiem skąd go miała. Może przyniosła go razem ze sobą z krainy czarów?
I tak oto stałem na tarasie, na nogach miałem kapcie z kłapouchym a na głowie diadem. Paliłem papierosa i rozkoszowałem się gwiazdami.
Saturday, October 26, 2013
25.10.13 - Zimna noc i kruche liście.
Znowu ciepło, czuć jesień - w powietrzu nawet.
Dzień zleciał całkiem szybko, może to również zasługa jesieni która nie daje mi już tak długich dni, bo już o 19 na zewnątrz widziałem tylko ciemność.
Napisał do mnie H, a robi to sporadycznie. Mimo to czerpałem i brałem z tej rozmowy jak najwięcej mimo że pozornie nie wnosiła ona dużo.
Znowu się ładowałem.
Będąc na zewnątrz z psem naszły mnie rozmyślenia na temat H. Teraz są one bardzo częste co wcześniej nie zdarzało się praktycznie wcale. Może to przez bliskość, bo był zawsze obok, 5 min i był a teraz już nie. Mimo to przyzwyczajenie jakoś zostaje.
Przypomniał mi się pewien dialog z H, kiedy to powiedział mi że nie czuje się najlepiej. Psychicznie. Źle mu było. Co uradowało mnie na początku gdyż H nigdy nie mówił, ba nawet w najmniejszym stopniu nie pokazywał jak się czuje. Co dla mnie było zagadką bo jego maska była pięknie wymodelowana, przywierała do jego twarzy jak gdyby zrobiona pod, a może zamiast jej. Ilekroć rozmawiałem z nim, zdobywając tylko poszlaki z jego zachowań czy tego co mówił, to zawsze sprawiało mi to trudność złożyć to w kupę i odczytać jego intencje, co uwierzcie mi nie sprawiało mi nigdy trudności bo na ludziach znałem się dobrze. Za dobrze.
-Ale źle się czujesz?
-Źle, psychicznie źle.
-To źle, dlaczego?
-Wszystko jest jakieś....
-Po prostu złe?
-Nie.
-To jakie?
-Nie wiem sam.
-To jak w końcu jest?
-No nie żebym narzekał no bo w sumie
-W sumie jest dobrze?
-No w sumie tak.
-A jednak jest źle.
-Może to chwilowe? - Tutaj nie wiem czy pytał, a czy stwierdzał.
-To przejdzie jak chwilowe, prawda?
-Tak, przejdzie.
Patrząc w tą mgłę, widziałem tylko dym wydobywający się z moich ust. Papierosowy, trujący. Czułem się dobrze po części bo zawsze tego typu rozmyślenia dawały mi spokój wewnętrzny, dochodziłem do porządku, układałem puzzle, rozwiązywałem zagadki które były już dawno przeterminowane.
Ta rozmowa siedziała mi w głowie. Bo też przypomniało mi się jak ja do H przychodziłem z problemem to H zawsze dawał mi już gotowe rozwiązanie problemu. A ja nie po rozwiązanie, po pocieszenie. H starał się, ale jakoś nie wychodziło mu to nigdy. Nie jego wina, taki jest. To właśnie cały H.
-Bo mam problem X, źle mi z tym problemem, boli mnie X.
-To musisz zrobić tak.
-Ale jak?
-No tak musisz zrobić i tyle.
-Źle mi z tym X.
-Stary, mówiłem Ci już tyle razy, nigdy nie mnie słuchasz.
I prawda, nie słuchałem. Nigdy prawie że.
-Ty mnie też.
-Bo ja wiem lepiej.
I było tak że mimo to wiedział. Potrafił opanować sytuację nawet w tych krytycznych momentach, zawsze prawie, robił jak uważał i było dobrze, mimo że miało nie być to było.
Kiedy robiłem przewidywania zakończeń H zawsze mówił:
-Stało się tak?
-No nie.
-To po co myślisz o tym skoro nie?
-Bo nie umiem inaczej.
-Ale po co?
-Bo taki jestem.
-Nie myśl w przód.
Jesienna mgła wchodziła do moich płuc, liście pod nogami przepowiadały nadejście zimy.
Ale było dobrze.
Dzień zleciał całkiem szybko, może to również zasługa jesieni która nie daje mi już tak długich dni, bo już o 19 na zewnątrz widziałem tylko ciemność.
Napisał do mnie H, a robi to sporadycznie. Mimo to czerpałem i brałem z tej rozmowy jak najwięcej mimo że pozornie nie wnosiła ona dużo.
Znowu się ładowałem.
Będąc na zewnątrz z psem naszły mnie rozmyślenia na temat H. Teraz są one bardzo częste co wcześniej nie zdarzało się praktycznie wcale. Może to przez bliskość, bo był zawsze obok, 5 min i był a teraz już nie. Mimo to przyzwyczajenie jakoś zostaje.
Przypomniał mi się pewien dialog z H, kiedy to powiedział mi że nie czuje się najlepiej. Psychicznie. Źle mu było. Co uradowało mnie na początku gdyż H nigdy nie mówił, ba nawet w najmniejszym stopniu nie pokazywał jak się czuje. Co dla mnie było zagadką bo jego maska była pięknie wymodelowana, przywierała do jego twarzy jak gdyby zrobiona pod, a może zamiast jej. Ilekroć rozmawiałem z nim, zdobywając tylko poszlaki z jego zachowań czy tego co mówił, to zawsze sprawiało mi to trudność złożyć to w kupę i odczytać jego intencje, co uwierzcie mi nie sprawiało mi nigdy trudności bo na ludziach znałem się dobrze. Za dobrze.
-Ale źle się czujesz?
-Źle, psychicznie źle.
-To źle, dlaczego?
-Wszystko jest jakieś....
-Po prostu złe?
-Nie.
-To jakie?
-Nie wiem sam.
-To jak w końcu jest?
-No nie żebym narzekał no bo w sumie
-W sumie jest dobrze?
-No w sumie tak.
-A jednak jest źle.
-Może to chwilowe? - Tutaj nie wiem czy pytał, a czy stwierdzał.
-To przejdzie jak chwilowe, prawda?
-Tak, przejdzie.
Patrząc w tą mgłę, widziałem tylko dym wydobywający się z moich ust. Papierosowy, trujący. Czułem się dobrze po części bo zawsze tego typu rozmyślenia dawały mi spokój wewnętrzny, dochodziłem do porządku, układałem puzzle, rozwiązywałem zagadki które były już dawno przeterminowane.
Ta rozmowa siedziała mi w głowie. Bo też przypomniało mi się jak ja do H przychodziłem z problemem to H zawsze dawał mi już gotowe rozwiązanie problemu. A ja nie po rozwiązanie, po pocieszenie. H starał się, ale jakoś nie wychodziło mu to nigdy. Nie jego wina, taki jest. To właśnie cały H.
-Bo mam problem X, źle mi z tym problemem, boli mnie X.
-To musisz zrobić tak.
-Ale jak?
-No tak musisz zrobić i tyle.
-Źle mi z tym X.
-Stary, mówiłem Ci już tyle razy, nigdy nie mnie słuchasz.
I prawda, nie słuchałem. Nigdy prawie że.
-Ty mnie też.
-Bo ja wiem lepiej.
I było tak że mimo to wiedział. Potrafił opanować sytuację nawet w tych krytycznych momentach, zawsze prawie, robił jak uważał i było dobrze, mimo że miało nie być to było.
Kiedy robiłem przewidywania zakończeń H zawsze mówił:
-Stało się tak?
-No nie.
-To po co myślisz o tym skoro nie?
-Bo nie umiem inaczej.
-Ale po co?
-Bo taki jestem.
-Nie myśl w przód.
Jesienna mgła wchodziła do moich płuc, liście pod nogami przepowiadały nadejście zimy.
Ale było dobrze.
Friday, October 25, 2013
Dzień 1 - 24.10.13
Dziś wstając rano leniwie zrobiłem kawę i zapaliłem papierosa. Samotność doskwierała mi dlatego popołudniem wybrałem się w odwiedziny do Casa. Droga do niego jest prosta, już wyryta w pamięci, jechałem prawie że automatycznie.
Po przywitaniu się z Casem i zapaleniu z nim papierosa - co dla mnie jest zabijaniem siebie w małych ilościach, przypomniałem sobie że obiecałem H że zadzwonię do jego mamy i poinformuje ją o tym że wszystko u niego w porządku. Na zewnątrz ciepło jesieni wbrew pozorom było odczuwalne, a słońce już chowało się aby zasnąć za chmurami. Cas podał mi numer do mamy H, po wykręceniu go i odczekaniu paru sygnałów zgłosiła się sama mama H witając mnie:
-Dzień dobry Panie J - Kobieta jak zwykle bardzo serdeczna i życzliwa, posiadająca duży dystans do wielu rzeczy mimo swojego wieku - czego H nigdy nie dostrzegał.
-A witam Panią, dzwonię żeby przekazać że z H wszystko w porządku
Telefon mu umarł
-Ale że nie działa?
-No tak.
-A no to dziękuję za informację
-Żeby się pani nie martwiła...
Tutaj przerywając mi
-A jak tam na studiach? - życzliwie zapytała
Tutaj ogarnia mnie ciepłe uczucie, bo nie musi pytać a jednak czy to z grzeczności czy to sam nie wiem z czego, nieistotne bo pyta a nie musi.
-A wie Pani...
-Dobrze?
-Dobrze.
-To dobrze bo ostatnio wspominałeś że nie.
-Ano tak, ostatnio nie.
-Wpadnę do Pani na kawę i ploty
-Jakoś niedługo
-Wpadaj wpadaj J
Zamieniłem parę zdań, już prostych i generalnie oczywistych, rozmowa się skończyła.
Potem rozmawiając z Casem o sprawach przyziemnych i tych zupełnie oddalonych od niej, paląc kolejne papierosy ładowałem się energią z tych rozmów.
Tak to mam że się ładuję.
Tak o.
Droga powrotna do domu wydawała się jakby dłuższa zawsze, zawsze prawie ciemno już było i chłodno.
Naszły mnie przemyślenia na temat H, bo bez niego już sam nie wiem, 2 miesiące?
Wrócić miał niedługo bo za miesiąc od teraz a z nim to nie wiadomo. Nigdy.
Dzień pozornie prosty a jednak złożony, jakby wszystko i pozornie nic się na niego składało.
Tak też się złożyło.
Po przywitaniu się z Casem i zapaleniu z nim papierosa - co dla mnie jest zabijaniem siebie w małych ilościach, przypomniałem sobie że obiecałem H że zadzwonię do jego mamy i poinformuje ją o tym że wszystko u niego w porządku. Na zewnątrz ciepło jesieni wbrew pozorom było odczuwalne, a słońce już chowało się aby zasnąć za chmurami. Cas podał mi numer do mamy H, po wykręceniu go i odczekaniu paru sygnałów zgłosiła się sama mama H witając mnie:
-Dzień dobry Panie J - Kobieta jak zwykle bardzo serdeczna i życzliwa, posiadająca duży dystans do wielu rzeczy mimo swojego wieku - czego H nigdy nie dostrzegał.
-A witam Panią, dzwonię żeby przekazać że z H wszystko w porządku
Telefon mu umarł
-Ale że nie działa?
-No tak.
-A no to dziękuję za informację
-Żeby się pani nie martwiła...
Tutaj przerywając mi
-A jak tam na studiach? - życzliwie zapytała
Tutaj ogarnia mnie ciepłe uczucie, bo nie musi pytać a jednak czy to z grzeczności czy to sam nie wiem z czego, nieistotne bo pyta a nie musi.
-A wie Pani...
-Dobrze?
-Dobrze.
-To dobrze bo ostatnio wspominałeś że nie.
-Ano tak, ostatnio nie.
-Wpadnę do Pani na kawę i ploty
-Jakoś niedługo
-Wpadaj wpadaj J
Zamieniłem parę zdań, już prostych i generalnie oczywistych, rozmowa się skończyła.
Potem rozmawiając z Casem o sprawach przyziemnych i tych zupełnie oddalonych od niej, paląc kolejne papierosy ładowałem się energią z tych rozmów.
Tak to mam że się ładuję.
Tak o.
Droga powrotna do domu wydawała się jakby dłuższa zawsze, zawsze prawie ciemno już było i chłodno.
Naszły mnie przemyślenia na temat H, bo bez niego już sam nie wiem, 2 miesiące?
Wrócić miał niedługo bo za miesiąc od teraz a z nim to nie wiadomo. Nigdy.
Dzień pozornie prosty a jednak złożony, jakby wszystko i pozornie nic się na niego składało.
Tak też się złożyło.
Thursday, October 24, 2013
Losy Świata
Ważą się losy świata
Ja je ważę
Sprawdzam każdy los
Zamykam je w próżniowych workach
Odstawiam na półkę zapomnienia
Kurz na nich osiada
Zbierają się a potem otwierają
A potem koło się zamyka
Ja je ważę
Sprawdzam każdy los
Zamykam je w próżniowych workach
Odstawiam na półkę zapomnienia
Kurz na nich osiada
Zbierają się a potem otwierają
A potem koło się zamyka
Sunday, October 20, 2013
Szu
Moje stare wiersze. Może będę wrzucać nowe.
Papieros
Papieros
Pali się
Jeszcze ciepły
Nieosiągalny
Jak ja
Dopala się łatwo
Łatwo wdycha w płuca
I gaśnie
Zimy
To ja
Poranek
Budzik dzwoni
Budzę się z nim
W harmonii
Ten poranek jeszcze wczesny
Ja już nie śpię
Nie
W nowy dzień wchodzę
Żeby znowu zasnąć
I zapomnieć
W kierunku oczywistym
Idę, ja
Prosta droga układa się w jedność
Spotykam słońce
Pytam, świeci w odpowiedzi
Odpowiedź jasna jak ono samo
Potem księżyc mijam wnikając w zimne łąki i czarne gwiazdy
On już nie milczy, niemy.
Parzenie.
Parzę się jak herbata
Mocny w smaku
To zależy od czasu wbrew pozorom
Wyboru nie mam ja
Kubek nagrzewa się
Paruje jak śnieg
-Nie słodzę, nie trzeba
Jestem herbatą
Czasem nieosiągalną.
Kaloryfer
Woda wrze
Jak może
Wlewa się szybko
Nic ciepłego
Lubię zimę
Potrzeba wielka w służbie
Lecz bez odznaczeń
Istnieję
I pamiętajcie
Zimno.
Poranek
Światło
Wyjmowany prędko
Wpadam, uderzam z impetem
Gorąco i nie ma mnie
Wszak poranek już nastał
I pobudzam szybko, lecz bez pośpiechu
I zostaję na długo
Czym się stałem.
„Błądzenia”
Pytam ludzi
Odpowiedzi mało
Za to ruch dziś duży
Wszyscy stoją, nikt nie pyta
Wszyscy błądzą
W nieokreślonym ruchu tylko trawa
Argumentów brak
Ciężko oddychać
Łatwo o pośpiech
-Jestem spóźniony
-W praktyce gdzie się spieszyć?
-I tak przecież wszyscy się wyśpimy.
„Chaos kontrolowany”
Czego pragnę –jej
Włosy jej rude wychodzą przez głowę-jej
Zasypiam i budzę się-ona
Tak trudno wydobyć ją z myśli-ją
Jak wygodnie, niech zostanie-ona
Chłód
Zimno przechodzi
Przez mnie
Jestem zimny
W środku drzewa
Jeszcze wciąż zielony
Nie spadam
I tylko ta klatka zostaje
I chłód
Ostrze
Wchodzi w głąb mojej duszy
Czarne
Rozrywa ją
Tak samo jak emocję
Szczęście
Uśmiech
Brutalnie i skutecznie
Zostaje tylko smutek
Cierpienie podtrzymuje ten efekt
Spadanie
Kiedy spadasz wszystko jest proste
Z dalekiej perspektywy
Dajmy na to 5 piętro
Wszystko mija szybko
Taka metafora życia
Spadasz
Ale czasem kiedy spadasz
Latasz
Proste wnioski
Wyciągam je niczym asy z rękawa
Patrząc na mój stół
Znam magiczne sztuczki
Tylko wciąż nie opanowałem
Zapominania wspomnień
I tej magicznej przeszłości
Zimny chodnik
Czasem nic nie zostaje
Ja się nie dziwie temu
Tylko cierpienie i strach
Porzuć wszystko co ludzkie
Inaczej nie będziesz tutaj pasować
Życie w tym miejscu
Żyję tutaj
Teraz
Nie stać mnie na luksus dnia wczorajszego
Na jutro sobie pozwalam
Lecz ono wciąż zielone
Żyję
Oddycham dzisiaj
Wykrztusiłem jeszcze trochę wczoraj
I wciąż dławię się jutrem
Papieros
Papieros
Pali się
Jeszcze ciepły
Nieosiągalny
Jak ja
Dopala się łatwo
Łatwo wdycha w płuca
I gaśnie
Zimy
To ja
Poranek
Budzik dzwoni
Budzę się z nim
W harmonii
Ten poranek jeszcze wczesny
Ja już nie śpię
Nie
W nowy dzień wchodzę
Żeby znowu zasnąć
I zapomnieć
W kierunku oczywistym
Idę, ja
Prosta droga układa się w jedność
Spotykam słońce
Pytam, świeci w odpowiedzi
Odpowiedź jasna jak ono samo
Potem księżyc mijam wnikając w zimne łąki i czarne gwiazdy
On już nie milczy, niemy.
Parzenie.
Parzę się jak herbata
Mocny w smaku
To zależy od czasu wbrew pozorom
Wyboru nie mam ja
Kubek nagrzewa się
Paruje jak śnieg
-Nie słodzę, nie trzeba
Jestem herbatą
Czasem nieosiągalną.
Kaloryfer
Woda wrze
Jak może
Wlewa się szybko
Nic ciepłego
Lubię zimę
Potrzeba wielka w służbie
Lecz bez odznaczeń
Istnieję
I pamiętajcie
Zimno.
Poranek
Światło
Wyjmowany prędko
Wpadam, uderzam z impetem
Gorąco i nie ma mnie
Wszak poranek już nastał
I pobudzam szybko, lecz bez pośpiechu
I zostaję na długo
Czym się stałem.
„Błądzenia”
Pytam ludzi
Odpowiedzi mało
Za to ruch dziś duży
Wszyscy stoją, nikt nie pyta
Wszyscy błądzą
W nieokreślonym ruchu tylko trawa
Argumentów brak
Ciężko oddychać
Łatwo o pośpiech
-Jestem spóźniony
-W praktyce gdzie się spieszyć?
-I tak przecież wszyscy się wyśpimy.
„Chaos kontrolowany”
Czego pragnę –jej
Włosy jej rude wychodzą przez głowę-jej
Zasypiam i budzę się-ona
Tak trudno wydobyć ją z myśli-ją
Jak wygodnie, niech zostanie-ona
Chłód
Zimno przechodzi
Przez mnie
Jestem zimny
W środku drzewa
Jeszcze wciąż zielony
Nie spadam
I tylko ta klatka zostaje
I chłód
Ostrze
Wchodzi w głąb mojej duszy
Czarne
Rozrywa ją
Tak samo jak emocję
Szczęście
Uśmiech
Brutalnie i skutecznie
Zostaje tylko smutek
Cierpienie podtrzymuje ten efekt
Spadanie
Kiedy spadasz wszystko jest proste
Z dalekiej perspektywy
Dajmy na to 5 piętro
Wszystko mija szybko
Taka metafora życia
Spadasz
Ale czasem kiedy spadasz
Latasz
Proste wnioski
Wyciągam je niczym asy z rękawa
Patrząc na mój stół
Znam magiczne sztuczki
Tylko wciąż nie opanowałem
Zapominania wspomnień
I tej magicznej przeszłości
Zimny chodnik
Czasem nic nie zostaje
Ja się nie dziwie temu
Tylko cierpienie i strach
Porzuć wszystko co ludzkie
Inaczej nie będziesz tutaj pasować
Życie w tym miejscu
Żyję tutaj
Teraz
Nie stać mnie na luksus dnia wczorajszego
Na jutro sobie pozwalam
Lecz ono wciąż zielone
Żyję
Oddycham dzisiaj
Wykrztusiłem jeszcze trochę wczoraj
I wciąż dławię się jutrem
Subscribe to:
Posts (Atom)