Słowem wyjasnienia: w mojej rodzinie istnieje zwyczaj dwóch wigilii, gdzie jedna "większa" odbywa się w określonym miejscu, i na którą zjeżdża się cała rodzina, a druga odbywa się już normalnie 24 grudnia w gronie "blisko rodzinnym".
Ta pierwsza ustalona była na 22 grudnia, godzinę 12:00 u mojej babci.
Jak co roku zresztą, odkręcanie, plany, telefony i chaos panujący temu udzielał się również mi.
O godzinie 10:43 odebraliśmy Kunę, która nie mogła znaleźć klamki (odsyłam do notki "Porady"), jak zwykle modnie spóźnieni. Do przebycia mieliśmy ok 20 km, i dokładnie 17 minut do mszy którą jak co roku wykupywała babcia.
Kuna wyglądała bardzo dobrze, gustownie i pięknie. Już od wejścia do samochodu wprowadziła pogodny nastrój swoją obecnością, jak to Kuna.
Podróż minęła o dziwo szybko, pod kościołem byliśmy dokładnie 11:04, i nawet mało tego udało nam się zaparkować co w niedzielną główną mszę na wsi było nie lada wyczynem.
Kątem oka spostrzegłem spieszących się do kościoła E. oraz jej męża G. Co rozbawiło mnie ze względu na fakt iż do kościoła mieli oni ok 3 km, a więc spóźnienie totalnie nieuzasadnione.
Kiedy ostatni raz byłem w kościele? Sam nie pamiętam, myślę że właśnie rok temu. Nie czułem się zbyt komfortowo, na wejściu od razu poczułem na sobie wzrok ludzi - do czego byłem przyzwyczajony, ale ten wzrok był czysto przeszywający. Spóźnienie w małych kościołach na wsi od razu oznaczało potępienie wśród mieszkańców.
Mszę znałem na pamięć. Z nudy spoglądałem na ludzi, spostrzegłem że E i G non stop rozmawiali ze sobą, no za dużo powiedziane - przekazywali sobie cząstki informacji, ja starając się wtopić w otoczenie, karciłem ich wzrokiem co wywoływało rozbawienie u E.
Kazanie było za to bardzo głupie i zagmatwane. Ksiądz wprowadził tyle postaci literackich, oraz tak poplątał fabułę że generalnie to nie wynikało z niego nic. Jeden fragment zapadł mi w pamięć:
"(...) I jest też Anna, która zawsze chce ulepszyć dom, firanki, lecz nawet w niedziele wiesza pranie"
Naprawdę? Wieszanie prania w niedziele jest aż tak złą rzeczą? Za to jestem skazywany z miejsca na wieczne potępienie? No jak to wieszać pranie w niedzielę? Absurd.
Ok, 15 min przed końcem mszy Kuna odwróciła się i dała mi znać wzrokiem że wychodzi, co przyznam było dla mnie ratunkiem. Po cichu też na to liczyłem.
Poczuła się słabo, nic z resztą dziwnego, w środku kościół był zapełniony. Zgodnie z Kuną stwierdziliśmy że nie wracamy, a ja korzystając z ostatniej wolnej okazji sięgnąłem po papierosa.
Mieliśmy to do siebie z Kuną że mogliśmy gadać o niczym, i nie że było to dla nas dziwne. Były to rzeczy proste, często nieistotne. Czas zleciał dosyć szybko, i z kościoła wytoczyli się ludzie.
Zaraz po tym wstąpiliśmy na cmentarz, aby zapalić znicz na grobie mojego dziadka.
Kunę przerażały małe grobki, gdzie leżały dzieci. Przyznam że we mnie również budziło to bardzo nieprzyjemne uczucie.
Pod domem babci, i przywitaniu się ze wszystkimi obecnymi, weszliśmy do domu, gdzie czekała już na nas babcia z całym asortymentem do spożycia. A było w czym wybierać.
Przed tym wszystkim babcia stanowczo zażądała abym przeczytał to fragment z biblii. Robiłem to gdy byłem jeszcze mniejszy, ale jako tradycja musiała zostać podtrzymana, z niechęcią zgodziłem się i przeczytałem fragment który to znałem już prawie na pamięć.
Brakowało mi kilku osób, myślę że najbardziej cioci S, mamy Kuny która zawsze była duszą towarzystwa i tak samo jak Kuna miała bardzo specyficzne podejście do świata w bardzo pozytywnym sensie, które zawsze wnosiło wiele do rozmów. Brakowało też N. siostry Kuny, która była tutaj typem mnie tylko kilka lat starsza. Również brak mojego kuzyna T. brata E, dawał się we znaki. Widywałem go bardzo rzadko, z tego względu ceniłem sobie każdą chwilę którą mogłem z nim spędzić. Napisałem do niego nawet smsa, ale on odparł tylko zrzędliwie że przecież wiemy gdzie mieszka jak chcemy się z nim zobaczyć. To dokładnie w jego stylu, taki już był.
Rozmowy o dziwo nie schodziły na moje tematy często, co radowało mnie gdyż nie miałem szczególnej ochoty rozmawiać o moim życiu. Przy nim jednakowoż utrzymywały mnie konwersacje z Kuną i E.
A E. jak E. mimo swojego dojrzałego już wieku i bycia mężatka wciąż sprawiała wrażenie jak gdyby cały świat odbierała z perspektywy 15 latki. Fakt że była bardzo stanowcza dodawał temu jeszcze więcej skomplikowania.
E bez żadnego zahamowania rzekła kiedy kaszlałem:
"Tak J, pal więcej!, to kaszel palacza!"
Kiedy w pokoju była moja babcia, przed którą już od dłuższego czasu staram się ukryć fakt bycia w szponach tego nałogu, bo czego oczy nie widzą, temu serca nie żal. W głowie mojej babci wciąż istnieje obraz małego mnie, który nie zmienił się mimo upływu czasu.
Rzuciłem jej karcące spojrzenie, na co E. odpowiedziała uśmiechem, po czym powiedziała:
"Ile ty masz lat żeby się przed babcią chować z tym?"
Miała racje, ale jak już pisałem wcześniej.
Jej mąż G którego bardzo lubiłem, nie mówił wiele, ale taki już był. Lepiej odnajdywał się kontaktach które już znał, czyli Kuna oraz ja.
Mama rzuciła raz śmieszną anegdotkę jak to "prawie się sam utrzymuje hehe". Co wywołało u mnie natychmiastowe podniesienie ciśnienia. Odrzekłem że żarty żartami ale jednakowoż nie ma w tym nic śmiesznego że nie biorę od niej pieniędzy, i opłacam sobie wszystkie rzeczy poza tym że nie dokładam się 50/50 do rachunków domowych. Ona wciąż mimo wszystko uważała to za świetny żart. Kiedy moje poirytowanie sięgało zenitu, po prostu przestałem walczyć, gdyż wiedziałem że nie wygram. Wtedy Kuna która rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek inny, zaproponowała żebym poszedł z Nią ściąć jej tą choinkę, gdyż choinki nie miała, a babcia chętnie pozbędzie się jednej spośród wielu. Doskonale wiedziała co robi. Gdy byliśmy na zewnątrz Kuna wyraziła swoje zdanie, które jak zwykle najlepiej oddawało sytuację, za to ceniłem ją najbardziej, ale nie tylko za to.
Poszukiwania choinki skończyły się na tym iż stwierdziłem że pójdę do lasu który nie był daleko, i tak szybko pożyczę jedną od mamy natury. Kuna niechętnie zgodziła się i wróciła do domu, gdyż na jej koturnach spacer w górę wzgórza mógłby skończyć się zanim by się zaczął.
Miałem burzę myśli, cieszyłem się że mogę pobyć sam i w spokoju oddać się pozbawienia życia choinki.
W połowie drogi dostałem telefon od Kuny, abym to wrócił do domu, bo babcia mówi że teraz wszędzie jest pełno straży miejskiej, która to wlepia mandaty za ten karygodny czyn.
Tia, na pewno natknął bym się na nich, razem ze smokiem i watahą rycerzy.
Okazało się że u babci jest jedna idealna sztuka, teraz trzeba było ją tylko wyciąć.
Choinka w starciu z tępą siekierą w końcu dała za wygraną, i ostatnim krokiem było tylko spakowanie jej do samochodu.
Na posiedzeniu wigilijnym zjawił się również D. Którego lubiłem i lubię, ale który często żartował, podobnie jak moja mama, szydząc ze mnie, i wciąż uznawał to za świetny żarcik. Kuna wszystko widziała, i tylko w kółko powtarzała mi żebym to się nie przejmował, bo to i tak nic nie da.
Przekonałem jeszcze babcie że mimo niedzieli nawiozę jej drewna do opału. Ona upierała się że nie można, bo niedziela, ale kiedy powiedziałem jej że skoro tak to niech marznie przez niedziele zmieniła niechętnie zdanie. Co te kazania robią z ludźmi.
Impreza w końcu się zwinęła a ja jako coroczny kelner, po obsłudze wszystkich, musiałem również posprzątać, co specjalnie mnie nie dziwiło.
Zjazd wigilijny nie zaliczyłem do specjalnie udanych, ale mimo wszystko miał on coroczny urok, co sprawiało że jakaś cząstka mnie nie żałuje.
No comments:
Post a Comment