Dzień wcześniej widziałem się z H.
Wyszliśmy z psami, jak to za starych dobrych czasów, paliliśmy papierosy, gadaliśmy o głupotach.
Wtedy to już ustaliliśmy, że jako pasterka zdarza się tylko raz w roku to trzeba ją obejść hucznie.
H. przytaknął, i powiedział że zapewne zjawi się koło 24.
Był o 0:36, i od razu przeszliśmy do sedna sprawy.
Po dłuższej chwili przeznaczonej na rozmowy o niczym, H. wpadł na pomysł aby to umilić sobie czas grą w karty, gdyż samo słuchanie radia już mu nie wystarczało i musiał zapełnić czymś pustkę która powstawała z bezczynności.
Powiedział też że na gwiazdkę dostał zestaw dla magika.
"Ale jak?" - z niedowierzaniem zapytałem go.
"No wiesz! Taki zestaw dla magika który zawsze się chciało mieć jako dziecko!" - Odparł z entuzjazmem H.
"A. Ten zestaw..."
"Stary, mówię Ci. Tam jest wszystko. Jest świetny!" - Odrzekł H. z wyraźną ekscytacją w głosie
I co się mu dziwić, z takich rzeczy się nie wyrasta.
Padło na pokera, którego z H. już dobrze znaliśmy pod względem zasad.
Problem pojawił się gdy nie mieliśmy waluty aby rozpocząć emocjonującą grę.
Lecz jak to z H. bywało, H. zwykle znajdywał rozwiązanie, i tym razem był to słoik miedziaków w nominałach 1,2 oraz 5 groszy, które to służyły nam jako waluta.
Oczywiście H. używał swoich sztuczek psychologicznych - tutaj mam na myśli blef, i w ten oto sposób przegrałem większość moich pieniędzy. Fakt że byłem w lekkim stanie niepoczytalności i spowolnienia sprawiał że nie potrafiłem zachować poważnego stanu twarzy kiedy widziałem w mojej ręce parę dwóch asów, co H. od razu wyłapywał gdyż banan na mojej twarzy pojawiał się momentalnie, i mądrze wycofywał się z gry, co pozostawało mnie z łupem "Dwójaków" oraz "Jedynaków" a rzadko "Piątaków"
Reszta nocy zleciała nam na rozmowach, oraz słuchaniu wywiadu z pewnym aktorem teatralnym, który mówił bardzo mądrze i miał świetną dykcję, lecz niestety nie pamiętam jego imienia.
Pasterkę spędziłem wyśmienicie, właśnie ze względu na H.
Nazajutrz wstałem ok 10, gdyż wiedziałem że przyjeżdża N. siostra Kuny z którą to od czasu jej przeprowadzki nie widziałem się długo, i zależało mi aby to nadrobić.
Dzień wczorajszy dawał się tylko we znaki sennością - o dziwo.
Odebrałem N. oraz jej chłopaka, i zwiozłem do domu.
Tam przywitałem się z Kuną, oraz jej chłopakiem Ł., i od razu przeszliśmy do rozmów.
Jak to zwykle o niczym, wszystkim, wspomnieniach oraz codzienności.
Czując że senność coraz bardziej daje się we znaki, poprosiłem Kunę o coś co pomoże mi ją zwalczyć.
Kuna otwarła ręką szufladę, dając mi wybór spośród różnorakich energy drinków, i powiedziała abym brał który chce. Co i tak dużo nie dało, więc kiedy wyjeżdżałem, byłem po kawie oraz dwóch energy drinkach.
N. niestety długo nie zabawiła, jak i również byłem ograniczony czasowo, gdyż dziś był dzień w którym jak co roku jeździło się do mojej cioci na kawę i pogaduchy.
Spotkanie z N. napełniło mnie pozytywną energią, oraz dało w pewnym stopniu spokój psychiczny.
U cioci byliśmy ok 16:15. Była tam również moja babcia, E. oraz jej mąż G. I gwóźdź dzisiejszej notki - mój kuzyn T.
T. z racji swoich estych urodzin, od dwóch dni miał auto-reverse, inaczej mówiąc, spożywał alkohol w całkiem sporych ilościach, lecz było to uzasadnione.
Na wejściu od razu od razu usłyszałem że wyglądam jak gej, oraz moje włosy są gejowskie, co w rozumowaniu T. oznacza kogoś kto jest dobrze ubrany oraz schludny.
Dostałem od Niego prezent: Książkę z wzorami tatuażu, oraz ich wyjaśnieniem, jak i perfumy.
T. był w stanie podchmielonym, i w takim stanie utrzymywał się od wczoraj, co wpływało na to że był człowiekiem bardzo rozmownym, elokwentnym, oraz wylewnym, co przedstawiało jego totalne przeciwieństwo.
Przyniósł flaszkę na stół, i rzekł że muszę z nim wypić, jako że są jego urodziny.
T. mówił. Mówił bardzo dużo, często się powtarzał.
O tym że wyglądam jak gej, że mój samochód jest tylko dla szpanu, że mój tatuaż jest tylko i wyłącznie dla ozdoby. Po czym starał się wszystko wytłumaczyć, co często kończyło się na powiedzeniu: "Znaczy wiesz stary. Ja tego nie krytykuje... ALE...". W niektórych sprawach miał trochę racji, a w niektórych wręcz przeciwnie. Ale cieszyłem się że mogłem z Nim porozmawiać, gdyż okazji nie miałem wiele, i mimo że często rozmowa oraz Jego argumenty były po prostu męczące, to wciąż konwersacja dawała mi radość.
Wszystkim rozmowom przysłuchiwała się uważnie babcia, która gdy tylko usłyszała temat tatuażu który chcę sobie zrobić, momentalnie wyszła ze swoimi racjami, które brzmiały:
-"Bo ja ostatnio widziałam w telewizji, mówili profesorowie, że ta farba co ją pod skórę dają, to ona ma metale ciężkie, i nie można potem robić rezonansu"
Oraz to że można od tego umrzeć. Bo tak mówili. W telewizji.
T. odrzekł tylko
-"Babcia... Ty nie ogarniasz tego."
-"OOOOO. Wszystko ogarniam!" - odparła Babcia.
Usłyszałem również że jeśli zrobię sobie kolejny tatuaż, to mogę do babci się więcej nie odzywać, i ona się nie godzi i że to będzie koniec. Naturalnie wciąż mam zamiar sobie go zrobić, i takie zdanie utrzymywałem.
T. wszedł w tematy głębsze, czyli dlaczego ja sam nie mam własnego zdania, oraz dlaczego wszyscy zawsze wchodzą w moje życie, i że tak nie może być i że muszę myśleć.
Miał rację, czasem nie miał.
Mówił składnie i mądrze, a niekiedy bredził.
W każdym razie z rozmowy wyniosłem bardzo dużo, i bardzo mi się przydała.
Ciocia ugotowała barszcz biały, który jest dla mnie najlepszą rzeczą na świecie.
To taki wehikuł czasu, który cofa mnie do beztroskich lat dzieciństwa, kiedy to był on robiony zawsze rano w niedziele.
Jego smak się nie zmienił, i zapewne mógłbym go jeść na śniadanie, obiad oraz kolację a on wciąż nie stracił by swojej magii. A może właśnie ta jego rzadkość mu ją nadawała?
Babcia jeszcze przed wyjazdem chciała chytrze ukryć moją książkę z tatuażami którą dostałem od T. Lecz niestety udało mi się ją odnaleźć, i cały misterny plan legł w gruzach.
Po powrocie wpadłem jeszcze do H. gdzie mieliśmy spory ubaw grając na Xboxie za pomocą kinecta.
Na sam koniec zawitałem jeszcze do K. który był moim serdecznym sąsiadem oraz przyjacielem.
Tam razem z Jego dziewczyną obgadaliśmy cały temat który został poruszony na spotkaniu od nowa, gdzie dowiedziałem się kolejnych nowych rzeczy. Bardzo lubiłem dyskutować z Nim na różne tematy, gdyż zawsze zaskakiwała mnie jego znajomość życia oraz ocena rzeczywistości. Myślę że w pewnym stopniu byliśmy podobni.
Święta święta, i po świętach.
Friday, December 27, 2013
Tuesday, December 24, 2013
22.12.2013 - Wczesna Wigilia
Słowem wyjasnienia: w mojej rodzinie istnieje zwyczaj dwóch wigilii, gdzie jedna "większa" odbywa się w określonym miejscu, i na którą zjeżdża się cała rodzina, a druga odbywa się już normalnie 24 grudnia w gronie "blisko rodzinnym".
Ta pierwsza ustalona była na 22 grudnia, godzinę 12:00 u mojej babci.
Jak co roku zresztą, odkręcanie, plany, telefony i chaos panujący temu udzielał się również mi.
O godzinie 10:43 odebraliśmy Kunę, która nie mogła znaleźć klamki (odsyłam do notki "Porady"), jak zwykle modnie spóźnieni. Do przebycia mieliśmy ok 20 km, i dokładnie 17 minut do mszy którą jak co roku wykupywała babcia.
Kuna wyglądała bardzo dobrze, gustownie i pięknie. Już od wejścia do samochodu wprowadziła pogodny nastrój swoją obecnością, jak to Kuna.
Podróż minęła o dziwo szybko, pod kościołem byliśmy dokładnie 11:04, i nawet mało tego udało nam się zaparkować co w niedzielną główną mszę na wsi było nie lada wyczynem.
Kątem oka spostrzegłem spieszących się do kościoła E. oraz jej męża G. Co rozbawiło mnie ze względu na fakt iż do kościoła mieli oni ok 3 km, a więc spóźnienie totalnie nieuzasadnione.
Kiedy ostatni raz byłem w kościele? Sam nie pamiętam, myślę że właśnie rok temu. Nie czułem się zbyt komfortowo, na wejściu od razu poczułem na sobie wzrok ludzi - do czego byłem przyzwyczajony, ale ten wzrok był czysto przeszywający. Spóźnienie w małych kościołach na wsi od razu oznaczało potępienie wśród mieszkańców.
Mszę znałem na pamięć. Z nudy spoglądałem na ludzi, spostrzegłem że E i G non stop rozmawiali ze sobą, no za dużo powiedziane - przekazywali sobie cząstki informacji, ja starając się wtopić w otoczenie, karciłem ich wzrokiem co wywoływało rozbawienie u E.
Kazanie było za to bardzo głupie i zagmatwane. Ksiądz wprowadził tyle postaci literackich, oraz tak poplątał fabułę że generalnie to nie wynikało z niego nic. Jeden fragment zapadł mi w pamięć:
"(...) I jest też Anna, która zawsze chce ulepszyć dom, firanki, lecz nawet w niedziele wiesza pranie"
Naprawdę? Wieszanie prania w niedziele jest aż tak złą rzeczą? Za to jestem skazywany z miejsca na wieczne potępienie? No jak to wieszać pranie w niedzielę? Absurd.
Ok, 15 min przed końcem mszy Kuna odwróciła się i dała mi znać wzrokiem że wychodzi, co przyznam było dla mnie ratunkiem. Po cichu też na to liczyłem.
Poczuła się słabo, nic z resztą dziwnego, w środku kościół był zapełniony. Zgodnie z Kuną stwierdziliśmy że nie wracamy, a ja korzystając z ostatniej wolnej okazji sięgnąłem po papierosa.
Mieliśmy to do siebie z Kuną że mogliśmy gadać o niczym, i nie że było to dla nas dziwne. Były to rzeczy proste, często nieistotne. Czas zleciał dosyć szybko, i z kościoła wytoczyli się ludzie.
Zaraz po tym wstąpiliśmy na cmentarz, aby zapalić znicz na grobie mojego dziadka.
Kunę przerażały małe grobki, gdzie leżały dzieci. Przyznam że we mnie również budziło to bardzo nieprzyjemne uczucie.
Pod domem babci, i przywitaniu się ze wszystkimi obecnymi, weszliśmy do domu, gdzie czekała już na nas babcia z całym asortymentem do spożycia. A było w czym wybierać.
Przed tym wszystkim babcia stanowczo zażądała abym przeczytał to fragment z biblii. Robiłem to gdy byłem jeszcze mniejszy, ale jako tradycja musiała zostać podtrzymana, z niechęcią zgodziłem się i przeczytałem fragment który to znałem już prawie na pamięć.
Brakowało mi kilku osób, myślę że najbardziej cioci S, mamy Kuny która zawsze była duszą towarzystwa i tak samo jak Kuna miała bardzo specyficzne podejście do świata w bardzo pozytywnym sensie, które zawsze wnosiło wiele do rozmów. Brakowało też N. siostry Kuny, która była tutaj typem mnie tylko kilka lat starsza. Również brak mojego kuzyna T. brata E, dawał się we znaki. Widywałem go bardzo rzadko, z tego względu ceniłem sobie każdą chwilę którą mogłem z nim spędzić. Napisałem do niego nawet smsa, ale on odparł tylko zrzędliwie że przecież wiemy gdzie mieszka jak chcemy się z nim zobaczyć. To dokładnie w jego stylu, taki już był.
Rozmowy o dziwo nie schodziły na moje tematy często, co radowało mnie gdyż nie miałem szczególnej ochoty rozmawiać o moim życiu. Przy nim jednakowoż utrzymywały mnie konwersacje z Kuną i E.
A E. jak E. mimo swojego dojrzałego już wieku i bycia mężatka wciąż sprawiała wrażenie jak gdyby cały świat odbierała z perspektywy 15 latki. Fakt że była bardzo stanowcza dodawał temu jeszcze więcej skomplikowania.
E bez żadnego zahamowania rzekła kiedy kaszlałem:
"Tak J, pal więcej!, to kaszel palacza!"
Kiedy w pokoju była moja babcia, przed którą już od dłuższego czasu staram się ukryć fakt bycia w szponach tego nałogu, bo czego oczy nie widzą, temu serca nie żal. W głowie mojej babci wciąż istnieje obraz małego mnie, który nie zmienił się mimo upływu czasu.
Rzuciłem jej karcące spojrzenie, na co E. odpowiedziała uśmiechem, po czym powiedziała:
"Ile ty masz lat żeby się przed babcią chować z tym?"
Miała racje, ale jak już pisałem wcześniej.
Jej mąż G którego bardzo lubiłem, nie mówił wiele, ale taki już był. Lepiej odnajdywał się kontaktach które już znał, czyli Kuna oraz ja.
Mama rzuciła raz śmieszną anegdotkę jak to "prawie się sam utrzymuje hehe". Co wywołało u mnie natychmiastowe podniesienie ciśnienia. Odrzekłem że żarty żartami ale jednakowoż nie ma w tym nic śmiesznego że nie biorę od niej pieniędzy, i opłacam sobie wszystkie rzeczy poza tym że nie dokładam się 50/50 do rachunków domowych. Ona wciąż mimo wszystko uważała to za świetny żart. Kiedy moje poirytowanie sięgało zenitu, po prostu przestałem walczyć, gdyż wiedziałem że nie wygram. Wtedy Kuna która rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek inny, zaproponowała żebym poszedł z Nią ściąć jej tą choinkę, gdyż choinki nie miała, a babcia chętnie pozbędzie się jednej spośród wielu. Doskonale wiedziała co robi. Gdy byliśmy na zewnątrz Kuna wyraziła swoje zdanie, które jak zwykle najlepiej oddawało sytuację, za to ceniłem ją najbardziej, ale nie tylko za to.
Poszukiwania choinki skończyły się na tym iż stwierdziłem że pójdę do lasu który nie był daleko, i tak szybko pożyczę jedną od mamy natury. Kuna niechętnie zgodziła się i wróciła do domu, gdyż na jej koturnach spacer w górę wzgórza mógłby skończyć się zanim by się zaczął.
Miałem burzę myśli, cieszyłem się że mogę pobyć sam i w spokoju oddać się pozbawienia życia choinki.
W połowie drogi dostałem telefon od Kuny, abym to wrócił do domu, bo babcia mówi że teraz wszędzie jest pełno straży miejskiej, która to wlepia mandaty za ten karygodny czyn.
Tia, na pewno natknął bym się na nich, razem ze smokiem i watahą rycerzy.
Okazało się że u babci jest jedna idealna sztuka, teraz trzeba było ją tylko wyciąć.
Choinka w starciu z tępą siekierą w końcu dała za wygraną, i ostatnim krokiem było tylko spakowanie jej do samochodu.
Na posiedzeniu wigilijnym zjawił się również D. Którego lubiłem i lubię, ale który często żartował, podobnie jak moja mama, szydząc ze mnie, i wciąż uznawał to za świetny żarcik. Kuna wszystko widziała, i tylko w kółko powtarzała mi żebym to się nie przejmował, bo to i tak nic nie da.
Przekonałem jeszcze babcie że mimo niedzieli nawiozę jej drewna do opału. Ona upierała się że nie można, bo niedziela, ale kiedy powiedziałem jej że skoro tak to niech marznie przez niedziele zmieniła niechętnie zdanie. Co te kazania robią z ludźmi.
Impreza w końcu się zwinęła a ja jako coroczny kelner, po obsłudze wszystkich, musiałem również posprzątać, co specjalnie mnie nie dziwiło.
Zjazd wigilijny nie zaliczyłem do specjalnie udanych, ale mimo wszystko miał on coroczny urok, co sprawiało że jakaś cząstka mnie nie żałuje.
Ta pierwsza ustalona była na 22 grudnia, godzinę 12:00 u mojej babci.
Jak co roku zresztą, odkręcanie, plany, telefony i chaos panujący temu udzielał się również mi.
O godzinie 10:43 odebraliśmy Kunę, która nie mogła znaleźć klamki (odsyłam do notki "Porady"), jak zwykle modnie spóźnieni. Do przebycia mieliśmy ok 20 km, i dokładnie 17 minut do mszy którą jak co roku wykupywała babcia.
Kuna wyglądała bardzo dobrze, gustownie i pięknie. Już od wejścia do samochodu wprowadziła pogodny nastrój swoją obecnością, jak to Kuna.
Podróż minęła o dziwo szybko, pod kościołem byliśmy dokładnie 11:04, i nawet mało tego udało nam się zaparkować co w niedzielną główną mszę na wsi było nie lada wyczynem.
Kątem oka spostrzegłem spieszących się do kościoła E. oraz jej męża G. Co rozbawiło mnie ze względu na fakt iż do kościoła mieli oni ok 3 km, a więc spóźnienie totalnie nieuzasadnione.
Kiedy ostatni raz byłem w kościele? Sam nie pamiętam, myślę że właśnie rok temu. Nie czułem się zbyt komfortowo, na wejściu od razu poczułem na sobie wzrok ludzi - do czego byłem przyzwyczajony, ale ten wzrok był czysto przeszywający. Spóźnienie w małych kościołach na wsi od razu oznaczało potępienie wśród mieszkańców.
Mszę znałem na pamięć. Z nudy spoglądałem na ludzi, spostrzegłem że E i G non stop rozmawiali ze sobą, no za dużo powiedziane - przekazywali sobie cząstki informacji, ja starając się wtopić w otoczenie, karciłem ich wzrokiem co wywoływało rozbawienie u E.
Kazanie było za to bardzo głupie i zagmatwane. Ksiądz wprowadził tyle postaci literackich, oraz tak poplątał fabułę że generalnie to nie wynikało z niego nic. Jeden fragment zapadł mi w pamięć:
"(...) I jest też Anna, która zawsze chce ulepszyć dom, firanki, lecz nawet w niedziele wiesza pranie"
Naprawdę? Wieszanie prania w niedziele jest aż tak złą rzeczą? Za to jestem skazywany z miejsca na wieczne potępienie? No jak to wieszać pranie w niedzielę? Absurd.
Ok, 15 min przed końcem mszy Kuna odwróciła się i dała mi znać wzrokiem że wychodzi, co przyznam było dla mnie ratunkiem. Po cichu też na to liczyłem.
Poczuła się słabo, nic z resztą dziwnego, w środku kościół był zapełniony. Zgodnie z Kuną stwierdziliśmy że nie wracamy, a ja korzystając z ostatniej wolnej okazji sięgnąłem po papierosa.
Mieliśmy to do siebie z Kuną że mogliśmy gadać o niczym, i nie że było to dla nas dziwne. Były to rzeczy proste, często nieistotne. Czas zleciał dosyć szybko, i z kościoła wytoczyli się ludzie.
Zaraz po tym wstąpiliśmy na cmentarz, aby zapalić znicz na grobie mojego dziadka.
Kunę przerażały małe grobki, gdzie leżały dzieci. Przyznam że we mnie również budziło to bardzo nieprzyjemne uczucie.
Pod domem babci, i przywitaniu się ze wszystkimi obecnymi, weszliśmy do domu, gdzie czekała już na nas babcia z całym asortymentem do spożycia. A było w czym wybierać.
Przed tym wszystkim babcia stanowczo zażądała abym przeczytał to fragment z biblii. Robiłem to gdy byłem jeszcze mniejszy, ale jako tradycja musiała zostać podtrzymana, z niechęcią zgodziłem się i przeczytałem fragment który to znałem już prawie na pamięć.
Brakowało mi kilku osób, myślę że najbardziej cioci S, mamy Kuny która zawsze była duszą towarzystwa i tak samo jak Kuna miała bardzo specyficzne podejście do świata w bardzo pozytywnym sensie, które zawsze wnosiło wiele do rozmów. Brakowało też N. siostry Kuny, która była tutaj typem mnie tylko kilka lat starsza. Również brak mojego kuzyna T. brata E, dawał się we znaki. Widywałem go bardzo rzadko, z tego względu ceniłem sobie każdą chwilę którą mogłem z nim spędzić. Napisałem do niego nawet smsa, ale on odparł tylko zrzędliwie że przecież wiemy gdzie mieszka jak chcemy się z nim zobaczyć. To dokładnie w jego stylu, taki już był.
Rozmowy o dziwo nie schodziły na moje tematy często, co radowało mnie gdyż nie miałem szczególnej ochoty rozmawiać o moim życiu. Przy nim jednakowoż utrzymywały mnie konwersacje z Kuną i E.
A E. jak E. mimo swojego dojrzałego już wieku i bycia mężatka wciąż sprawiała wrażenie jak gdyby cały świat odbierała z perspektywy 15 latki. Fakt że była bardzo stanowcza dodawał temu jeszcze więcej skomplikowania.
E bez żadnego zahamowania rzekła kiedy kaszlałem:
"Tak J, pal więcej!, to kaszel palacza!"
Kiedy w pokoju była moja babcia, przed którą już od dłuższego czasu staram się ukryć fakt bycia w szponach tego nałogu, bo czego oczy nie widzą, temu serca nie żal. W głowie mojej babci wciąż istnieje obraz małego mnie, który nie zmienił się mimo upływu czasu.
Rzuciłem jej karcące spojrzenie, na co E. odpowiedziała uśmiechem, po czym powiedziała:
"Ile ty masz lat żeby się przed babcią chować z tym?"
Miała racje, ale jak już pisałem wcześniej.
Jej mąż G którego bardzo lubiłem, nie mówił wiele, ale taki już był. Lepiej odnajdywał się kontaktach które już znał, czyli Kuna oraz ja.
Mama rzuciła raz śmieszną anegdotkę jak to "prawie się sam utrzymuje hehe". Co wywołało u mnie natychmiastowe podniesienie ciśnienia. Odrzekłem że żarty żartami ale jednakowoż nie ma w tym nic śmiesznego że nie biorę od niej pieniędzy, i opłacam sobie wszystkie rzeczy poza tym że nie dokładam się 50/50 do rachunków domowych. Ona wciąż mimo wszystko uważała to za świetny żart. Kiedy moje poirytowanie sięgało zenitu, po prostu przestałem walczyć, gdyż wiedziałem że nie wygram. Wtedy Kuna która rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek inny, zaproponowała żebym poszedł z Nią ściąć jej tą choinkę, gdyż choinki nie miała, a babcia chętnie pozbędzie się jednej spośród wielu. Doskonale wiedziała co robi. Gdy byliśmy na zewnątrz Kuna wyraziła swoje zdanie, które jak zwykle najlepiej oddawało sytuację, za to ceniłem ją najbardziej, ale nie tylko za to.
Poszukiwania choinki skończyły się na tym iż stwierdziłem że pójdę do lasu który nie był daleko, i tak szybko pożyczę jedną od mamy natury. Kuna niechętnie zgodziła się i wróciła do domu, gdyż na jej koturnach spacer w górę wzgórza mógłby skończyć się zanim by się zaczął.
Miałem burzę myśli, cieszyłem się że mogę pobyć sam i w spokoju oddać się pozbawienia życia choinki.
W połowie drogi dostałem telefon od Kuny, abym to wrócił do domu, bo babcia mówi że teraz wszędzie jest pełno straży miejskiej, która to wlepia mandaty za ten karygodny czyn.
Tia, na pewno natknął bym się na nich, razem ze smokiem i watahą rycerzy.
Okazało się że u babci jest jedna idealna sztuka, teraz trzeba było ją tylko wyciąć.
Choinka w starciu z tępą siekierą w końcu dała za wygraną, i ostatnim krokiem było tylko spakowanie jej do samochodu.
Na posiedzeniu wigilijnym zjawił się również D. Którego lubiłem i lubię, ale który często żartował, podobnie jak moja mama, szydząc ze mnie, i wciąż uznawał to za świetny żarcik. Kuna wszystko widziała, i tylko w kółko powtarzała mi żebym to się nie przejmował, bo to i tak nic nie da.
Przekonałem jeszcze babcie że mimo niedzieli nawiozę jej drewna do opału. Ona upierała się że nie można, bo niedziela, ale kiedy powiedziałem jej że skoro tak to niech marznie przez niedziele zmieniła niechętnie zdanie. Co te kazania robią z ludźmi.
Impreza w końcu się zwinęła a ja jako coroczny kelner, po obsłudze wszystkich, musiałem również posprzątać, co specjalnie mnie nie dziwiło.
Zjazd wigilijny nie zaliczyłem do specjalnie udanych, ale mimo wszystko miał on coroczny urok, co sprawiało że jakaś cząstka mnie nie żałuje.
Friday, December 13, 2013
Ograniczenia
Czasu wiele
Generalnie na garści i wiadra.
Ptaki za oknem
Nieograniczone.
Pies w domu
Nieograniczony.
Trawa
Trochę ograniczona.
I w tym wszystkim ja
Zupełnie ograniczony.
Jakby tu z tego wyjść?
I tak prędzej czy później
Wszelkie ograniczenia znikną.
Generalnie na garści i wiadra.
Ptaki za oknem
Nieograniczone.
Pies w domu
Nieograniczony.
Trawa
Trochę ograniczona.
I w tym wszystkim ja
Zupełnie ograniczony.
Jakby tu z tego wyjść?
I tak prędzej czy później
Wszelkie ograniczenia znikną.
Subscribe to:
Posts (Atom)