Thursday, July 10, 2014

10.07.14 - Prawie wolne?

Skończyła się sesja, udało mi się ją zdać, a wizja wolnego września była co najmniej obiecująca.
Jako że większość swojego czasu spędzam w pracy, nie było o czym pisać, jak to mówi stare przysłowie - "Same Shit, different Days" i to mniej więcej określa jak na chwilę obecną wygląda moje życie.

W poniedziałek miałem wolne, był to pierwszy dzień wolny od 6 dni pracy, byłem bardzo zadowolony i już miałem w głowie plany jak zagospodaruję całe 12h z tego dnia.
Lecz wtedy, zadzwoniła babcia i poprosiła o pomoc, a bardziej o "Wpadnięcie na chwilę", Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

-Wpadłbyś do mnie na chwilkę, trzeba tylko trawę wykosić, bo generalnie nie ma dużo do zrobienia - powiedziała Babcia
-No dobrze, ale o której u Ciebie mam być?
-Noooo, o której Ci pasuje, jak się wyśpisz.
-To będę koło 14 - odrzekłem, gdyż myślałem że uwinę się w parę godzin i będę mógł mieć choć trochę czasu dla siebie.

U babci byłem o godzinie 14:16, czyli spóźniony. Babcia specjalnie się tym nie przejęła i od razu przeszła do rzeczy.

-Idź, przebierz się i koś trawnik bo grzmiało rano, a burza idzie. A, i ugotowałam zupę, rosół.

Tak też zrobiłem, o dziwo rosół o którym wspominała Babcia był tak naprawdę barszczem czerwonym (?), lecz potrafiła gotować, i tak najedzony poszedłem kosić trawnik.
Kiedy to robiłem moją uwagę przykuło rusztowanie u sąsiadów, ocieplali dom czy coś.
Był tam pan Zbyszek, stary sąsiad z którym znałem się dobrze, a który był najlepszym przyjacielem mojego dziadka.
Babcia chcąc zagadać czy być miłą, krzyknęła przez ogrodzenie:

-oooo, Widzę że jest Majster! (I nie miała tutaj na myśli Pana Zbyszka)
-Jak?! TU jest majster! - Odrzekł lekko poirytowany Pan Zbyszek któremu najwidoczniej nie odpowiadała sytuacja w jakiej postawiła, lub nie postawiło go moja babcia.

Podczas moich dalszych wojaży z kosiarką, moim oczom ukazał się śmieszny mały ptak z pomarańczowym dziobem, od Babci dowiedziałem się że to Kos.
Kos wcale nie bał się mnie ani kosiarki, a szczęśliwie skakał na swoich ptasich łapkach i wydziobywał pozostałości które zostawały po skoszeniu trawnika, które zapewne gdzieś odkładał. Czasem podskakiwał nawet na wyciągnięcie ręki, ale wciąż miałem wrażenie że nie boi się mnie wcale, i tak nazwałem go "BroBird". Ciekawe czy wciąż gdzieś tam mieszka.

Po skończeniu koszenia trawnika, musiałem jeszcze obrać czereśnie albo wiśnie, sam już nie pamiętam. Praca nie była ciężka ale bardzo upierdliwa, słyszałem narzekanie Babci że jak to ja mało zbieram i omijam te najważniejsze i najładniejsze, a przecież jest ich tam tyle.

Potem przyszła kolej na węgiel, którego miało być "tylko trochę" a okazało się że było go aż 1,5 tony.
Zrzuciłem pół, licząc że zjem obiad a dokończę pracę kiedy indziej, niestety babcia była innego zdania i nalegała aby cały węgiel zrzucony był jeszcze dziś. Tak też zrobiłem.

Po odrobieniu się ze wszystkim, miałem jechać do cioci z okazji jej imienin i złożyć Jej życzenia, dodatkowo dostałem od Babci listę zakupów, które to miałem zrobić w "Kurdeszu" po drodze.
Pogoda była ładna, zakupy poszły szybko, a zaraz po nich obrałem kurs do Cioci.
Ciocia była bardzo zaskoczona moimi odwiedzinami, jak zwykle bardzo gościnna, poczęstowała mnie kompotem i plackiem, jak i również dała mi go abym to wziął go do domu. Porozmawialiśmy, a jako że godzina była późna, obrałem kurs na dom.
Wpadłem jeszcze do Casa, gdyż teraz widujemy się średnio raz w tyg. ze względu na pracę moją i Jego. Więc każda chwila z Nim jest dla mnie cenna i ważna.
Z Casem porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, i mimo że nie były to bardzo poważne tematy, to jednak każdorazowa rozmowa z Nim napełniała mnie, Cas już od jakiegoś czasu jest mi tym bardziej bliższy ze względu na nieobecność H.
Z H. nie piszemy dużo, zapewne też jest zapracowany, wymieniamy się raczej raportami, lecz to Jemu jak i paru innym osobom obiecałem nową notkę, i to właśnie Im ją dedykuję.
Liczę że H. niedługo wróci, choćby na kilka dni. Brakuje mi go bardzo.

Postaram się aby notki były częstsze, lecz staram się kierować jakością nad ilością. Jako że teraz dużo pracuję, a o pracy nie chcę pisać, notki mogą być troszkę ograniczone, lecz wciąż są prosto z serca.

Monday, June 23, 2014

24.06.2014 - Czym jest czasoprzestrzeń(?)


"Że chętnie bym się zaszył przed tym co tak goni mnie
Problemy płyną strugą
Ale jest i pozytywny akcent, bo odezwę się jakoś niedługo"

Odzywam się, po długiej przerwie.
Jakoś tak chronicznie było brak mi czasu na wszystko, kompletnie.
Myślę że niektórzy z Was na pewno znają sytuację, "Braku życia", i nie że nie, bo to zjawisko wbrew pozorom jest rzadkie.
Mega dużo obowiązków i rzeczy, nagle wszystko się potroiło.
Ale jak? Że co?
Zadawałem sobie często pytania - jaki to jest dzień, czy aby na pewno każdy kolejny to tak naprawdę zapętlony tydzień generalnie.
Czy ja śnię?
Wydarzyło się wiele interesujących rzeczy, tak nagle wynikły. No prawie że spod czasu.
Dużo rozmyślałem o H., Generalnie to nie kontaktuję się z Nim często, wbrew pozorom nawet rzadko.
Czy to jest kwestia przyzwyczajenia? Że H. już po prostu nie ma, i tak już jest? Tak naprawdę nie wiem jak mam się z tym czuć, to generalnie skomplikowane.
Co oczywiście nie oznacza że nie tęsknie za jego obecnością, a najbardziej za tymi najmniejszymi rzeczami, które nadawały urok i ładną otoczkę każdej chwili w jego gronie.
Za to obecność Casa, po części jest tym synonimem. Generalnie on również, podobnie jak ja, cierpiał (Cierpi?) na "brak życia". Nasze kontakty ograniczały się generalnie przez jakiś czas, do jednego spotkania w tyg. I było to powszechną normą, bo obaj wiedzieliśmy że na więcej nie ma żywcem czasu.
-Cas, nie mam życia - powiedziałem do Niego w samochodzie, podczas rozmów ogólnych.
-Spoko. Ja też. - Odrzekł Cas z żalem i irytacją w głosie.
Mimo to wizja końca złej sesji, i większego "życia" wygląda obiecująco, i właśnie w to wierzę.
C.D.N

x

Friday, May 30, 2014

Rzeczy nierzeczywiste.

Świat nierzeczywisty.
Urzeczywistnia się na moich oczach.
Sunę przez czarną trawę.
Ptaki lecą nisko.
Odpalam papierosa.
Od żaru słońca.

Friday, May 16, 2014

05.16.13 - Nagłe ataki zdarzeń nieoczekiwanych.

Chyba w poprzednią środę dostałem od H. smsa.
Wyjeżdża w sobotę.
Od razu spotkałem się z Nim i zapaliłem papierosa aby obgadać całą tą sytuację.
Z jednej strony bardzo się cieszyłem, fajnie że w końcu coś ruszyło w dobrą stronę.
Z drugiej, no cóż. Szkoda. Ale tak to jest. Zaskakująco po części przyzwyczaiłem się do tego że H. to obieżyświat, więc nawet to rozstanie nie było tak uciążliwe psychicznie jak pierwsze.

Weekend przebiegał burzliwie, odkręcania, zakręcania, jedno zdarzenie powodowało momentalnie zmiany w każdym innym dniu, taka machina.

W piątek spotkaliśmy się z H. i Casem, aby to go pożegnać.
Mimo jego wyjazdu atmosfera była bardzo pogodna i przyjemna, o dziwo.

Piątek minął nam szybko, za szybko.

W sobotę musiałem jechać do babci, skosić trawę itp. Wiedziałem że na wyjazd H. nie zdążę, dlatego też pożegnałem się z Nim dnia poprzedniego.

Dziwnym trafem piątek nie dawał się mi tak bardzo we znaki, byłem zaskoczony, pozytywnie.

Dzień był co prawda ładny, lecz świadomość wyjazdu H. dawała mi lekki dyskomfort psychiczny.

Do babci wpadła również Kuna. Na rowerze.
Mijałem ją na zakopiance, podczas gdy Ona pokonywała najgorszą górkę, tfu, górę która była długa i stroma.

Kuna jak zwykle była w świetnym nastroju, i ten sam udzielał się wszystkim ,taka była.

Po skończeniu wszelkich prac, stwierdziłem że to świetny dzień na umycie samochodu, w tym samym czasie Kuna odpoczywała na hamaku, który powieszony był niezmiennie w tym samym miejscu odkąd pamiętam.
Babcia powiedziała mi  że ma on 20 lat, i nawet ze swojej starości liny nie trzymają tak jak powinny, i że kiedyś "buchła" na ziemię.
Kunę bardzo to rozbawiło.

Wróciłem do domu zmęczony psychicznie jak zawsze. Kazania o dobrych żonach, obowiązkach, kościele i młodzieży nie były przyjemne, ale były normalką.

Zawsze jak wracam z pracy, mijam blok H.
Ale jego nie ma, jest za to dziwne uczucie wewnętrzne.


Friday, April 25, 2014

25.04.14 - Nagła zmiana sytuacji.

Budziłem się o 9:00. 10:21, a o 11:00 zadzwonił budzik.
Wstałem o 12:00, chwilę przed.
Poranek należał do jednych z tych cięższych, gdyż głowa bardzo dosadnie przypominała mi o dniu wczorajszym, co przekładało się na zbyt duże ilości alkoholu które skonsumowałem u K.

W domu nie było chleba, a apetytu nie miałem, więc jakoś specjalnie nie ubolewałem nad jego brakiem, byłem bardzo spragniony.

O godzinie 15:03 ruszyłem na zajęcia, mimo że wcześniej prowadziłem ze sobą walkę, niczym Hamlet - Iść czy nie iść.
Poszedłem.

Zajęcia minęły dosyć szybko, wychodząc schroniłem się w Mc'Donalndzie, gdyż dosyć obficie padało, a ja nie miałem parasola.

Tam zdarzyła się dosyć dziwna rzecz.
Otóż starsza, elegancka Pani patrzyła się na mnie przez dłuższą chwilę, a na końcu uśmiechnęła się do mnie - a ja świadomie albo i nie uśmiech odesłałem do nadawcy, i tutaj wstała i zapytała:

"-Przepraszam Pana, ale czy Pan nie jest czasem jakimś znanym aktorem"?
Tutaj w mojej głowie pojawiło się wielkie zdziwienie, nawet gdybym bardzo chciał to nigdy nie oczekiwałbym takiego rozwoju sytuacji, ja? Aktor? Jak? Co?
Odrzekłem w lekkim zmieszaniu:
"-Nie jestem.... Ale chciałbym."
"-A, bo Pan tak wygląda, ubiorem jakbym się Pan z takich środowisk wywodził"
(Ubrany byłem w glany, moje ulubione gotyckie spodnie z szelkami, i pilotkę koloru czarnego)
Tutaj moje zmieszanie, zmieszało się jeszcze bardziej. To komplement? Co to? Jak na to odpowiedzieć?
Już gdy miałem coś powiedzieć, Pani przerwała mi:
"-Albo jak detektyw, tak pan patrzy spod telefonu, tak tajemniczo"
-A wie pani, czas zabijam, nie miałem zamiaru.
-A teraz by mi się taki detektyw przydał, no ale wygląda pan bardzo gustownie - po czym uśmiechnęła się ponownie i wyszła.

Cała ta konwersacja była bardzo przyjemna, raczej przyjazna.

W mojej drodze do domu odwiedziłem jeszcze H.
Samego H. nie zastałem, ale swoim towarzystwem uraczył mnie jego tata.
Człowiek bardzo inteligentny.
Rozmawialiśmy o życiu, sensie życia, egzystencji i istnienia.
Tata H. mówił również o świetnej restauracji, którą sam budował, oraz o jego przyjacielu który ją prowadzi.
Lubiłem rozmowy z Nim, były przyjemne.
Potem zjawił się sam H., ale widziałem że był zmęczony i nie siedziałem mu na głowie.

Po powrocie do domu, ok godziny 21:34 zadzwonił do mnie K.
Pytał jak się mam po wczoraj i czy wszystko w porządku.
Prosił również o to abym wpadł do Niego, bo przy okazji podwiozę jego kuzyna M. z którym to mam przyjemność teraz pracować.
Bez zastanowienia wsiadłem do samochodu i obrałem kurs na śródmieście.

U K. było też parę innych osób które znałem, i których towarzystwo lubiłem. Porozmawiałem trochę, pośmiałem się i wróciłem do domu.

Jako że sytuacja pozwalała mi na głębszą, dłuższą rozmowę z Mamą, wykorzystałem ją, zwłaszcza że ostatnio ze względu na pracę nie rozmawialiśmy dużo - ale było to normalne.

Rozmawialiśmy o wszystkim, niczym.

Dużo rzeczy wyjaśniliśmy, rzeczy które od dłuższego czasu siedziały mi na duszy.
Czuje się o wiele lepiej, ta rozmowa dużo wniosła i zmieniła - na lepsze.

A jutro znów mam zajęcia.
Ale się wyśpię.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

OD AUTORA:

Drodzy Czytelnicy!
Niestety, z powodu braku czasu oraz zdarzeń, notki nie będą pojawiać się systematycznie - ale jeśli dajesz czegoś za dużo, to ludzie tego nie chcą, także szukajmy pozytywów!
Na pewno postaram się napisać coś raz na jakiś czas, jeśli uznam dzień za warty opowiedzenia.
Także Czytelniku - powodzenia życz mi!

Thursday, February 6, 2014

Ciepły zimowy dzień 05.02.13

Słowem krótkiego wstępu od autora: Nowe natchnienie, nowa notka. Dedykuję ją Kunie, bo to Ona była moim natchnieniem. Niestety z powodu sesji, pracy oraz obowiązków, a także braku ciekawych wydarzeń nie blogowałem, ale z tego miejsca mogę Wam powiedzieć drodzy czytelnicy że reaktywacja powoli nadchodzi, myślę że jeszcze ok 2 tyg a w pełni wrócę do pisania notek, na chwilę obecną niestety będziecie się musieli zadowolić tym co jest.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Budzik zadzwonił o 10:02, a wcześniej i tak wstawałem gdyż Pan Pies z niewiadomych przyczyn nie mógł się zdecydować czy chce zostać lub wyjść, co powodowało ciągłe wiercenie się z jego strony.
U babci miałem być na 12, i stwierdziłem że to na pewno się wyrobie, w końcu mam jeszcze całe 2 godziny.
Zrobiłem szybkie zakupy, i co bardzo mnie ucieszyło nie musiałem skrobać samochodu co jest dla mnie uciążliwe i męczące.
Po drodze do babci miałem jeszcze odebrać pewną osobę której imienia nie pamiętam, a który miał mi to pomóc w pracy u babci. Nazwijmy go X.
Stwierdzając że mam jeszcze całe 15 min, wpadłem do mojej cioci, u której to zasiedziałem się i w rezultacie pod odbiór X byłem spóźniony całe 39 minut. X nie spieszył się zbytnio, i tam też zagadałem się z jego mamą, co spowodowało że u babci byłem dopiero o godzinie 13:04, czyli spóźniony. Bałem się że przyczepi się, bo bardzo nielubi jak się ktoś spóźnia ale babcia wcale się tym nie przejęła.
Po zjedzeniu rosołu i krótkim wstępie rozmów poszedłem jej pomóc.
Pierwsza praca polegała na zwożeniu drewna, co było dosyć przyjemne, lecz babcia przypomniała sobie że trzeba jeszcze ściąć, no przyciąć wiśnie żeby to wypuszczały kwiaty a nie rosły do góry. Brzmi fajnie.
Nie było fajne. Okazało się że każda ręczna piłka była tępa i w opłakanym stanie, co uniemożliwiało mi pracę. Ale nic to, babcia powiedziała:
-"Weź piłę spalinową!"

A ja wiedząc że innego wyjścia nie mam tak też zrobiłem.

Kolejnym problemem było to że drzewa były jeszcze dosyć młode, cienkie i kruche, a piła co chwile gasła.
Raz gałązka na której trzymałem nogę złamała się, i gdyby nie szybkie złapanie się innej prawdopodobnie spadłbym razem z włączoną piłą na ziemie. Było to bardzo wyczerpujące.

Po zrobieniu już wszystkiego dochodziła godzina 16.

Zjadłem obiad i po raz setny wysłuchałem lektoratu babci apropo dziewczyn,życia oraz wiary.
Dowiedziałem się że zdanie sesji nie wiąże się z moimi umiejętnościami, a raczej z tym że babcia modliła się i uprosiła to.
Irytowało mnie to ponieważ wtedy przypisuje się wszystko modlitwie i wierze, a nie umiejętnościom i pracy, to po prostu zaniża wartość człowieka, a babcia postrzegała w ten sposób wszystko.
Ale taka już była.
X pijąc kawę tylko podśmiewał się pod nosem, a ja z przyzwyczajenia nie mówiłem nic, tylko słuchałem uwag skierowanych w moją stronę. Nawet nie walczyłem, i nie starałem się przekonać babci że jest inaczej, bo wiedziałem że choćbym użył najbardziej wyrafinowanych argumentów, to i tak bym przegrał.

Odwożąc X do domu, usłyszałem jeszcze że babcia jest zabawna i ma gadane.
Odrzekłem tylko że na krótką chwilę tak, ale na dłuższą metę jest to po prostu męczące.

Wracając wstąpiłem jeszcze do Cioci S. Mamy Kuny.
Ta ciepło mnie powitała, i powiedziała żebym to zadzwonił do Kuny w celu ustalenia czasu powrotu do domu.
Kuna powiedziała że będzie do pół godziny.
Czas zleciał nam na rozmowie. Zawsze czerpałem ogromną satysfakcję z rozmów z Ciocią S.
Myślę że podobnie jak Kuna jej ogląd na świat był czysty i nieskażony, co dawało bardzo wymowne i dobre odpowiedzi na pytania które zadawałem, oraz tematy które poruszałem. Myślę że rozmawiało mi się z Nią najlepiej ze wszystkich, tak samo jak z Kuną.

Kuna natomiast zjawiła się półtora godziny po tym jak z Nią rozmawiałem, i była w nie lada humorze.
Śmiała się z tego że miałem we włosach trociny, i z wielu innych rzeczy.
Śmiała się cały czas.
Zamieniłem jeszcze parę zdań i pojechałem.
W drodze przypomniałem sobie że jest 21:03, i że Z. powinna wciąż być w pracy która była po drodze. Dlatego gdy już dojeżdżałem, byłem przekonany że się z Nią zobaczę. Niestety Z. skończyła pracę o 21, i w momencie odczytania mojego smsa była już w tramwaju do domu, tak więc nie udało mi się jej złapać.
Wszędzie się zasiedziałem.
Obrałem drogę do H. który to chciał wpaść do mnie na moment żeby przegrać coś ze swojego dysku.
Nie widziałem się z Nim długo, tak więc cieszyłem się że się z Nim spotkam.
Przypomniało mi się również że H. wspominał coś o planach miłego spędzania czasu, co również bardzo mnie cieszyło gdyż przez ostatnie 2 tygodnie nie wyciągałem nosa z książek, i taki reset by się przydał.
H. zapomniał że to miało być dziś, i powiedział że jednak nie może bo jutro jedzie z Casem mu pomagać i musi wstać rano żeby z Nim jechać. Jednak po 20 minutach moich próśb udało mi się go przekonać aby to ze mną spędził czas, zwłaszcza że nie długo wyjeżdża.
W planach mieliśmy konsumpcję środków odurzających, a potem grę w karty i rozmowy.
Większość nocy spędziliśmy jednak na słuchaniu radia, rozmowach o niczym i słuchaniu radia.
Jak i również sprawdzaniu piosenek które w nim leciały.
Jednak bawiłem się świetnie. Brakowało mi tego czasu z H.
W nocy jednak zrobiło się zimno i chłodno, a szkoda bo dzień był naprawdę ciepły.

Friday, December 27, 2013

25.12.13 - Po-wigilijne spotkanie.

Dzień wcześniej widziałem się z H.

Wyszliśmy z psami, jak to za starych dobrych czasów, paliliśmy papierosy, gadaliśmy o głupotach.

Wtedy to już ustaliliśmy, że jako pasterka zdarza się tylko raz w roku to trzeba ją obejść hucznie.

H. przytaknął, i powiedział że zapewne zjawi się koło 24.

Był o 0:36, i od razu przeszliśmy do sedna sprawy.

Po dłuższej chwili przeznaczonej na rozmowy o niczym, H. wpadł na pomysł aby to umilić sobie czas grą w karty, gdyż samo słuchanie radia już mu nie wystarczało i musiał zapełnić czymś pustkę która powstawała z bezczynności.

Powiedział też że na gwiazdkę dostał zestaw dla magika.

"Ale jak?" - z niedowierzaniem zapytałem go.
"No wiesz! Taki zestaw dla magika który zawsze się chciało mieć jako dziecko!" - Odparł z entuzjazmem H.
"A. Ten zestaw..."
"Stary, mówię Ci. Tam jest wszystko. Jest świetny!" - Odrzekł H. z wyraźną ekscytacją w głosie

I co się mu dziwić, z takich rzeczy się nie wyrasta.

Padło na pokera, którego z H. już dobrze znaliśmy pod względem zasad.
Problem pojawił się gdy nie mieliśmy waluty aby rozpocząć emocjonującą grę.

Lecz jak to z H. bywało, H. zwykle znajdywał rozwiązanie, i tym razem był to słoik miedziaków w nominałach 1,2 oraz 5 groszy, które to służyły nam jako waluta.

Oczywiście H. używał swoich sztuczek psychologicznych - tutaj mam na myśli blef, i w ten oto sposób przegrałem większość moich pieniędzy. Fakt że byłem w lekkim stanie niepoczytalności i spowolnienia sprawiał że nie potrafiłem zachować poważnego stanu twarzy kiedy widziałem w mojej ręce parę dwóch asów, co H. od razu wyłapywał gdyż banan na mojej twarzy pojawiał się momentalnie, i mądrze wycofywał się z gry, co pozostawało mnie z łupem "Dwójaków" oraz "Jedynaków" a rzadko "Piątaków"
Reszta nocy zleciała nam na rozmowach, oraz słuchaniu wywiadu z pewnym aktorem teatralnym, który mówił bardzo mądrze i miał świetną dykcję, lecz niestety nie pamiętam jego imienia.

Pasterkę spędziłem wyśmienicie, właśnie ze względu na H.

Nazajutrz wstałem ok 10, gdyż wiedziałem że przyjeżdża N. siostra Kuny z którą to od czasu jej przeprowadzki nie widziałem się długo, i zależało mi aby to nadrobić.

Dzień wczorajszy dawał się tylko we znaki sennością - o dziwo.

Odebrałem N. oraz jej chłopaka, i zwiozłem do domu.
Tam przywitałem się z Kuną, oraz jej chłopakiem Ł., i od razu przeszliśmy do rozmów.
Jak to zwykle o niczym, wszystkim, wspomnieniach oraz codzienności.
Czując że senność coraz bardziej daje się we znaki, poprosiłem Kunę o coś co pomoże mi ją zwalczyć.
Kuna otwarła ręką szufladę, dając mi wybór spośród różnorakich energy drinków, i powiedziała abym brał który chce. Co i tak dużo nie dało, więc kiedy wyjeżdżałem, byłem po kawie oraz dwóch energy drinkach.
N. niestety długo nie zabawiła, jak i również byłem ograniczony czasowo, gdyż dziś był dzień w którym jak co roku jeździło się do mojej cioci na kawę i pogaduchy.
Spotkanie z N. napełniło mnie pozytywną energią, oraz dało w pewnym stopniu spokój psychiczny.

U cioci byliśmy ok 16:15. Była tam również moja babcia, E. oraz jej mąż G. I gwóźdź dzisiejszej notki - mój kuzyn T.
T. z racji swoich estych urodzin, od dwóch dni miał auto-reverse, inaczej mówiąc, spożywał alkohol w całkiem sporych ilościach, lecz było to uzasadnione.
Na wejściu od razu od razu usłyszałem że wyglądam jak gej, oraz moje włosy są gejowskie, co w rozumowaniu T. oznacza kogoś kto jest dobrze ubrany oraz schludny.
Dostałem  od Niego prezent: Książkę z wzorami tatuażu, oraz ich wyjaśnieniem, jak i perfumy.
T. był w stanie podchmielonym, i w takim stanie utrzymywał się od wczoraj, co wpływało na to że był człowiekiem bardzo rozmownym, elokwentnym, oraz wylewnym, co przedstawiało jego totalne przeciwieństwo.
Przyniósł flaszkę na stół, i rzekł że muszę z nim wypić, jako że są jego urodziny.
T. mówił. Mówił bardzo dużo, często się powtarzał.
O tym że wyglądam jak gej, że mój samochód jest tylko dla szpanu, że mój tatuaż jest tylko i wyłącznie dla ozdoby. Po czym starał się wszystko wytłumaczyć, co często kończyło się na powiedzeniu: "Znaczy wiesz stary. Ja tego nie krytykuje... ALE...". W niektórych sprawach miał trochę racji, a w niektórych wręcz przeciwnie. Ale cieszyłem się że mogłem z Nim porozmawiać, gdyż okazji nie miałem wiele, i mimo że często rozmowa oraz Jego argumenty były po prostu męczące, to wciąż konwersacja dawała mi radość.
Wszystkim rozmowom przysłuchiwała się uważnie babcia, która gdy tylko usłyszała temat tatuażu który chcę sobie zrobić, momentalnie wyszła ze swoimi racjami, które brzmiały:
-"Bo ja ostatnio widziałam w telewizji, mówili profesorowie, że ta farba co ją pod skórę dają, to ona ma metale ciężkie, i nie można potem robić rezonansu"
Oraz to że można od tego umrzeć. Bo tak mówili. W telewizji.
T. odrzekł tylko
-"Babcia... Ty nie ogarniasz tego."
-"OOOOO. Wszystko ogarniam!" - odparła Babcia.
Usłyszałem również że jeśli zrobię sobie kolejny tatuaż, to mogę do babci się więcej nie odzywać, i ona się nie godzi i że to będzie koniec. Naturalnie wciąż mam zamiar sobie go zrobić, i takie zdanie utrzymywałem.
T. wszedł w tematy głębsze, czyli dlaczego ja sam nie mam własnego zdania, oraz dlaczego wszyscy zawsze wchodzą w moje życie, i że tak nie może być i że muszę myśleć.
Miał rację, czasem nie miał.
Mówił składnie i mądrze, a niekiedy bredził.
W każdym razie z rozmowy wyniosłem bardzo dużo, i bardzo mi się przydała.
Ciocia ugotowała barszcz biały, który jest dla mnie najlepszą rzeczą na świecie.
To taki wehikuł czasu, który cofa mnie do beztroskich lat dzieciństwa, kiedy to był on robiony zawsze rano w niedziele.
Jego smak się nie zmienił, i zapewne mógłbym go jeść na śniadanie, obiad oraz kolację a on wciąż nie stracił by swojej magii. A może właśnie ta jego rzadkość mu ją nadawała?
Babcia jeszcze przed wyjazdem chciała chytrze ukryć moją książkę z tatuażami którą dostałem od T. Lecz niestety udało mi się ją odnaleźć, i cały misterny plan legł w gruzach.

Po powrocie wpadłem jeszcze do H. gdzie mieliśmy spory ubaw grając na Xboxie za pomocą kinecta.

Na sam koniec zawitałem jeszcze do K. który był moim serdecznym sąsiadem oraz przyjacielem.
Tam razem z Jego dziewczyną obgadaliśmy cały temat który został poruszony na spotkaniu od nowa, gdzie dowiedziałem się kolejnych nowych rzeczy. Bardzo lubiłem dyskutować z Nim na różne tematy, gdyż zawsze zaskakiwała mnie jego znajomość życia oraz ocena rzeczywistości. Myślę że w pewnym stopniu byliśmy podobni.

Święta święta, i po świętach.