I wiosna znów mnie zaskoczyła, znienacka, kaloryfer przykręciłem, tylko po to aby później znów go odkręcać. Dużo się w moim życiu przez ostatni czas zmieniło, zmiany były kolokwialne a czasem nawet poważne! Światopogląd też pozostaje na bardzo wysokich poziomach, postrzeganie świata jest jakieś niby prostsze, lecz wciąż bardziej zachwycające. Wczoraj dostałem telefon po południu od Casa:
"-Siemasz J, jestem na ruczaju, chcesz wyjść na szluga?
-W sensie że pod blokiem? - Prawie że pytając.
-Tak,tak. No. To czekam."
Ucieszyłem się że Cas postanowił mnie odwiedzić, zdarza się to raczej sporadycznie, ale to przez fakt odległości, jakoś tak to zawsze wychodzi.
Zbiegłem do Casa i już na wejściu zostałem przez Niego upomniany mówiąc lekko, bo nie odbieram telefonu.
Faktycznie mogłem go nie słyszeć, po prostu, ale kątem oka zobaczyłem drugą postać która opierała się o ścianę bloku i spokojnie paliła papierosa.
Przez pewien okres miałem myśl: To H! Struktura, postura ciała i ciuchy jak jego, ale wciąż bałem się odwrócić żeby się generalnie nie rozczarować. Spojrzałem przez ramię i zobaczyłem samego H. Od razu przybiegłem się z Nim przywitać, z niedowierzaniem w słowach zapytałem go:
-Ale, co Ty tu robisz? Jak?
-No jestem, nie widzisz? - Odrzekło H w sposób w jaki typowo robił to od zawsze.
Generalnie to chwilę zajęło mi ochłonięcie, po chwil paliliśmy papierosy wszyscy, taki to jako taki zwyczaj u Nas, udało mi się dowiedzieć że H. zostaje do niedzieli wieczór, rozmowa była miła, tak jakbyś my widzieli się prawie wczoraj, poza wydarzeniami politycznymi które jednak dawały się pokazywać tą własnie linię ostatniego kontaktu.
Po spaleniu papierosów, stwierdziliśmy że zobaczymy się później, gdyż musiałem pilnie wyjechać do babci z racji spóźnienia które było jak wyrok, mimo że miałem przyjechać "OktórejCiPasuje". To zdumiewające w jaki sposób to działa.
Do babci wyjechałem oczywiście spóźniony w swoim przekonaniu, ale bardzo szczęśliwy i spokojny faktem że jeszcze przed momentem widziałem się z H,
Podróż mimo piątkowego świątecznego wyjazdu wszystkich ze w zewsząd minęła mi przyjemnie i szybko.
Babcia od wejścia wyglądała na zajętą, a piętno placków które były wszędzie odzwierciedlało to.
"-Przywiozłeś koszyczek? - Zapytała stanowczo babcia.
-E. Nie babciu, jakoś się spieszyłem, zapomniałem. - Odrzekłem.
-Chłopcze, przecież mówiłam Ci żebyś go przywiózł następnym razem! Gdzie ja teraz dam Ci te wszystkie placki?! - Odrzekła poirytowana babcia.
Lecz zaradność babci jak zawsze wzięła górę. połowę placków spakowała mi do pudełek wszelkiego rodzaju, a pozostałe dwa dostałem na brytfankach, do zwrotu!
Babcia w pośpiechu pakując ciasta i odkrawając symetryczne kawałki dla każdego nie miała nawet czasu porozmawiać więcej ze mną, w sumie i tak widzimy się niedługo.
Obfitość placków sprawiła że do samochodu musiałem iść na 3 razy, a za 2 przejściem spotkałem Kuzynkę E. oraz jej męża G.. Oboje w dobrych nastrojach, przyjechali po odbiór swojej części placków na święta.
Na samym wstępie, E. zapytała mnie
"J. Dlaczego nie masz klamki? - Z lekkim niedowierzaniem w głosie.
-Urwała się i nie ma. - Odparłem wprost.
-Jak to nie ma?! To jak wchodzisz do samochodu? - Zapytała prawie nie wierząc w to o co pyta.
-Nooo, otwieram sobie z tyłu od pasażera..."
No cóż, klamki nie ma.
Oni również się spieszyli, więc po chwili oboje wyruszaliśmy w drogę. Ja po drodze miałem jeszcze wpaść do cioci i do Kuny.
Podróż do Kuny jak zwykle trwała w idealnym czasie, gdzie droga jest dosyć prosta i przyjemna.
Kuna zajęta była ogarnianiem domu, i myciem okien. (Dla Jezusa) Mimo to odebrała swój przydział racji placków i znalazła chwilę aby porozmawiać ze mną o wszystkim i niczym. Rozmowa jak zwykle trwała nam chwilę, ale nie chciałem też siedzieć Kunie na głowie, wracając do domu zahaczyłem jeszcze o H. lecz nie udało mi się go zastać.
Później wpadłem do Niego kiedy już wrócił, pośmialiśmy się, zapaliliśmy szlugi (Papierosy) i rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Mi to w zupełności wystarczało.
C.D.N.
Od Autora: Wracam do Was po dłuższej przerwie, dużo się zmienia i nie do końca miałem myśli do pisania czegokolwiek, dziś jednak daję Wam to, myślę że na dniach doślę więcej. Wesołych!
Zdarzenia ze świata zwykłego, opisywane z serca.
Saturday, April 4, 2015
Wednesday, January 28, 2015
28.01.15 - Powrót do formy.
I tak jest już styczeń, a przecież przed momentem był jeszcze grudzień, i znów zaniedbałem Was drodzy czytelnicy, z czym czuje się źle, ale generalnie jest dobrze.
Co prawda sesja nadchodzi, czuję jej oddech na karku, ale tak naprawdę to żyję dziś, jestem w formie i wszystko tak naprawdę zaczyna mieć jakiś ciąg logiczny i sens. Od dłuższego czasu.
Coraz częściej rozmawiam z H.
Czasami uda mi sie Go złapać, zapytać o dzień, o formę, ale ten kontakt jest bliższy, H. jest w dobrej formie, wymieniamy się raportami z naszych dni, oraz często śmiesznymi smaczkami które śmieszą tylko nas ze względu na specyfikę humoru jakich w nich prezentujemy. Z Casem nie widuję się niestety często, ale myślę że to rozumie, praca, studia i sesja, to wszystko ogranicza bardzo moje możliwości czasowe, ale wizja jest bardzo obiecująca.
Zadzwoniła dziś do mnie babcia, jak co tydzień aby zapytać co słychać. Ma ona tendencję do zadawania podobnych pytań za każdym razem, taki podstawowy brief który przeprowadza.
Rozmawialiśmy o rzeczach ważnych, mniej ważnych i kompletnie nieistotnych, ale na tym to polega. Aczkolwiek jeden smaczek zasługuje na zapis:
-A jak egzaminy wnusiu? - Zapytała z troską.
-A wiesz babciu, w ten weekend troszkę tego jest, ale będzie dobrze, zdam to na pewno.
-No pewnie że zdasz! Modlę się za Ciebie, to na pewno pomoże, pamiętaj! Wiara czyni cuda! - Odrzekła spontanicznie.
I owszem, wiara czyni cuda, ale myślę że wiara w siebie jest najistotniejsza,
Mój kąt widzenia świata zmienił się o 180 stopni, jest naprawdę dobrze, świat znów jest piękny i nawet śnieg wydaje się być bardziej biały, nastawienie jest kluczem, a jeśli dobrze je wyprofilujemy, to otwiera on każde drzwi, wierzcie lub nie. Zima jest wrednym okresem, zauważyłem że wielu ludzi łamie, tak to już jest, ale po zimie jest wiosna, a wiosna już łamie mniej.
Napiszę coś po sesji zapewne, kiedy uda mi się troszkę oczyścić umysł.
No i zapewne będę mieć trochę więcej czasu na moją radosną twórczość, wena wraca, łapie ją za nogi!
Wszystkim w ten wredny okres przesyłam dużo pozytywnej energii, na pewno postaram się wrzucić coś abyście nie myśleli że o Was zapomniałem, wszak bez Was to miejsce nie istniałoby i nie rozwijałoby się tak jak rozwija się teraz, czuję że renesans jest bliski, więc proszę Was, wytrzymajcie jeszcze chwilę, a na pewno nie zawiedziecie się!
Na koniec wrzucam jeden z mych ulubionych smaczków, niektórzy zapewne rozpoznają to, ale tak adekwatnie pasuje do panującej sytuacji że aż szkoda byłoby go nie użyć:
"Kierunek moich przemyśleń filozoficznych
które spowodowały zwrot w twórczości zarówno
koncepcyjnej jak i semantycznej
zwrócił uwagę mą w kierunku powiedziałbym sedna życia"
Co prawda sesja nadchodzi, czuję jej oddech na karku, ale tak naprawdę to żyję dziś, jestem w formie i wszystko tak naprawdę zaczyna mieć jakiś ciąg logiczny i sens. Od dłuższego czasu.
Coraz częściej rozmawiam z H.
Czasami uda mi sie Go złapać, zapytać o dzień, o formę, ale ten kontakt jest bliższy, H. jest w dobrej formie, wymieniamy się raportami z naszych dni, oraz często śmiesznymi smaczkami które śmieszą tylko nas ze względu na specyfikę humoru jakich w nich prezentujemy. Z Casem nie widuję się niestety często, ale myślę że to rozumie, praca, studia i sesja, to wszystko ogranicza bardzo moje możliwości czasowe, ale wizja jest bardzo obiecująca.
Zadzwoniła dziś do mnie babcia, jak co tydzień aby zapytać co słychać. Ma ona tendencję do zadawania podobnych pytań za każdym razem, taki podstawowy brief który przeprowadza.
Rozmawialiśmy o rzeczach ważnych, mniej ważnych i kompletnie nieistotnych, ale na tym to polega. Aczkolwiek jeden smaczek zasługuje na zapis:
-A jak egzaminy wnusiu? - Zapytała z troską.
-A wiesz babciu, w ten weekend troszkę tego jest, ale będzie dobrze, zdam to na pewno.
-No pewnie że zdasz! Modlę się za Ciebie, to na pewno pomoże, pamiętaj! Wiara czyni cuda! - Odrzekła spontanicznie.
I owszem, wiara czyni cuda, ale myślę że wiara w siebie jest najistotniejsza,
Mój kąt widzenia świata zmienił się o 180 stopni, jest naprawdę dobrze, świat znów jest piękny i nawet śnieg wydaje się być bardziej biały, nastawienie jest kluczem, a jeśli dobrze je wyprofilujemy, to otwiera on każde drzwi, wierzcie lub nie. Zima jest wrednym okresem, zauważyłem że wielu ludzi łamie, tak to już jest, ale po zimie jest wiosna, a wiosna już łamie mniej.
Napiszę coś po sesji zapewne, kiedy uda mi się troszkę oczyścić umysł.
No i zapewne będę mieć trochę więcej czasu na moją radosną twórczość, wena wraca, łapie ją za nogi!
Wszystkim w ten wredny okres przesyłam dużo pozytywnej energii, na pewno postaram się wrzucić coś abyście nie myśleli że o Was zapomniałem, wszak bez Was to miejsce nie istniałoby i nie rozwijałoby się tak jak rozwija się teraz, czuję że renesans jest bliski, więc proszę Was, wytrzymajcie jeszcze chwilę, a na pewno nie zawiedziecie się!
Na koniec wrzucam jeden z mych ulubionych smaczków, niektórzy zapewne rozpoznają to, ale tak adekwatnie pasuje do panującej sytuacji że aż szkoda byłoby go nie użyć:
"Kierunek moich przemyśleń filozoficznych
które spowodowały zwrot w twórczości zarówno
koncepcyjnej jak i semantycznej
zwrócił uwagę mą w kierunku powiedziałbym sedna życia"
Thursday, December 25, 2014
24.12.14 - Rodzinna Wigilia II
Dźwięk budzika rozległ się o ustalonej 7:45, gdyż o 8:30 miałem już być w drodze do babci, aby pomóc jej w obowiązkach (przed)świątecznych, a jako że ostatnie poranki są dla mnie raczej mordercze, sam budzik nie obudził mnie, a zrobił to telefon od samej babci o 8:35.
Znów spóźniony.
Zebrałem się szybciej niż zazwyczaj, i w drodze byłem już o 8:55, a na miejscu o 9:33.
Babcia o dziwo nie skomentowała mojego spóźnienia, ale to z racji ekscesów jakie przeżywała w tym dniu, od samego wejścia panował chaos. Szybko rozłożyłem się i przystąpiłem do pomocy, a do tych czynności należało np. powieszenie choinki, lampek na firance, zastawienie stołu, wyniesienie pasztecików czy zmielenie bułki. Babcia w kółko powtarzała że na pewno nie zdążę, i że to wielka odpowiedzialność kulinarna z której ja nie zdaję sobie sprawy i owszem ,nie zdawałem. We wszystkich mych zmaganiach towarzyszył mi kot babci, który podążał za mną dosłownie wszędzie gdzie tylko łapy mogły go zaprowadzić, często o mało przy tym nie ginąc pod moimi nogami czy wodą, lecz było to interesujące umilenie czasu. Babcia była w swojej kulinarnej krainie, gdzie wszystko musiało być idealne, ciepłe i smaczne, i trzeba przyznać że w tym roku, jak co roku wyszło Jej to niesamowicie. Zostało mi jeszcze trochę czasu na wymycie mojego samochodu i wypicie na spokojnie kawy a chwilę po 14 zjawili się pierwsi goście. Był to mój kuzyn z rodziną, którzy chwilę po wejściu znów zniknęli na cmentarzu, teraz mogło być już tylko lepiej. Kuzyn T. o dziwo nie był tak bardzo szyderczy jak zawsze, ale Kuna tłumaczyła to że był On zbyt zmęczony, i gdyby nie ten fakt, na pewno byłby w pełni królem loży szyderców, jak co roku. Jakiś czas później zjawiła się E. ze swoim mężem, i tym samym połowa gości była już na miejscu. E. wyglądała bardzo gustownie, powiedziałem Jej to, i również dodałem że zrobił się z niej Fus (Czyli osoba która ubiera się dobrze, i generalnie dobrze wygląda, określenie jak najbardziej pozytywne), co E. skwitowała lekkim zdziwieniem. Chaos powoli uspokajał się, gdy babcia wyjmując kolejne balchy z pasztecikami z piekarnika stanowczo nalegała na rozpoczęcie Wigilii już teraz. T. odrzekł że jeszcze jest jasno, i że z tego względu Wigilia odbyć się jeszcze nie może, a poza tym goście wciąż nie byli w komplecie, a Ci w składzie mojej Cioci, Kuny oraz mojej Mamy dojechali moment później. Gdy kurz opadł, przystąpiliśmy do Wigilii której tradycyjna częścią rozpoczynającą było czytanie Pisma Świętego, a co jak co roku przypadało mi, więc chcąc nie chcąc przeczytałem rozdział który stosunkowo znałem już na pamięć, i po tym zasiedliśmy do stołu który ledwo mieścił wszystkich zgromadzonych. Po wszystkich potrawach nadszedł czas na rozmowy, kawę i deser. Połowa siedziała w kuchni a druga w salonie. Między tym wszystkim biegała babcia oferując wszystkim barszcz czerwony i paszteciki i ciasta i wszelkie inne świąteczne rzeczy. Było dużo zdjęć, dużo śmiechu, trochę szydery za sprawą T. lecz było to już trochę tradycją. Mi również przypadł jak co roku zawód "Kelmera", czyli kawa i herbata dla wszystkich, ale taka już była kolej rzeczy. O dziwo w tym roku udało mi się uniknąć wszelkich niewygodnych pytań apropo mojego życia i jego dziedzin, myślę że przez ogólne zajęcie wszystkich osób. Generalnie Wigilia minęła w dobrym nastroju i okolicznościach, z racji zmęczenia nie jestem w stanie przypomnieć sobie zapewne wielu smaczków które miały tam miejsce, lecz nie łamcie się drodzy czytelnicy, już jutro powtórka! Spodziewajcie się nowej notki, która na pewno będzie dłuższa i bardziej obfita w szczegóły, już niebawem!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od autora: Drodzy czytelnicy! (Ci nowi i starzy). Wena powoli pozwala na jakąkolwiek twórczość, co ostatnio było dla mnie sporym problemem dla mnie, lecz proszę o wyrozumiałość, zbieram się i jak tylko pozwala mi na to Wena, to piszę. Stali bywalcy wiedzą że nie jest to Blog komercyjny gdzie przekładam ilość nad jakość, tak nigdy się nie stanie, więc bądźcie cierpliwi, a na pewno na blogu pojawią się nowe notki. Wszystkim chciałbym życzyć spokojnych i rodzinnych świąt, CDN!
Znów spóźniony.
Zebrałem się szybciej niż zazwyczaj, i w drodze byłem już o 8:55, a na miejscu o 9:33.
Babcia o dziwo nie skomentowała mojego spóźnienia, ale to z racji ekscesów jakie przeżywała w tym dniu, od samego wejścia panował chaos. Szybko rozłożyłem się i przystąpiłem do pomocy, a do tych czynności należało np. powieszenie choinki, lampek na firance, zastawienie stołu, wyniesienie pasztecików czy zmielenie bułki. Babcia w kółko powtarzała że na pewno nie zdążę, i że to wielka odpowiedzialność kulinarna z której ja nie zdaję sobie sprawy i owszem ,nie zdawałem. We wszystkich mych zmaganiach towarzyszył mi kot babci, który podążał za mną dosłownie wszędzie gdzie tylko łapy mogły go zaprowadzić, często o mało przy tym nie ginąc pod moimi nogami czy wodą, lecz było to interesujące umilenie czasu. Babcia była w swojej kulinarnej krainie, gdzie wszystko musiało być idealne, ciepłe i smaczne, i trzeba przyznać że w tym roku, jak co roku wyszło Jej to niesamowicie. Zostało mi jeszcze trochę czasu na wymycie mojego samochodu i wypicie na spokojnie kawy a chwilę po 14 zjawili się pierwsi goście. Był to mój kuzyn z rodziną, którzy chwilę po wejściu znów zniknęli na cmentarzu, teraz mogło być już tylko lepiej. Kuzyn T. o dziwo nie był tak bardzo szyderczy jak zawsze, ale Kuna tłumaczyła to że był On zbyt zmęczony, i gdyby nie ten fakt, na pewno byłby w pełni królem loży szyderców, jak co roku. Jakiś czas później zjawiła się E. ze swoim mężem, i tym samym połowa gości była już na miejscu. E. wyglądała bardzo gustownie, powiedziałem Jej to, i również dodałem że zrobił się z niej Fus (Czyli osoba która ubiera się dobrze, i generalnie dobrze wygląda, określenie jak najbardziej pozytywne), co E. skwitowała lekkim zdziwieniem. Chaos powoli uspokajał się, gdy babcia wyjmując kolejne balchy z pasztecikami z piekarnika stanowczo nalegała na rozpoczęcie Wigilii już teraz. T. odrzekł że jeszcze jest jasno, i że z tego względu Wigilia odbyć się jeszcze nie może, a poza tym goście wciąż nie byli w komplecie, a Ci w składzie mojej Cioci, Kuny oraz mojej Mamy dojechali moment później. Gdy kurz opadł, przystąpiliśmy do Wigilii której tradycyjna częścią rozpoczynającą było czytanie Pisma Świętego, a co jak co roku przypadało mi, więc chcąc nie chcąc przeczytałem rozdział który stosunkowo znałem już na pamięć, i po tym zasiedliśmy do stołu który ledwo mieścił wszystkich zgromadzonych. Po wszystkich potrawach nadszedł czas na rozmowy, kawę i deser. Połowa siedziała w kuchni a druga w salonie. Między tym wszystkim biegała babcia oferując wszystkim barszcz czerwony i paszteciki i ciasta i wszelkie inne świąteczne rzeczy. Było dużo zdjęć, dużo śmiechu, trochę szydery za sprawą T. lecz było to już trochę tradycją. Mi również przypadł jak co roku zawód "Kelmera", czyli kawa i herbata dla wszystkich, ale taka już była kolej rzeczy. O dziwo w tym roku udało mi się uniknąć wszelkich niewygodnych pytań apropo mojego życia i jego dziedzin, myślę że przez ogólne zajęcie wszystkich osób. Generalnie Wigilia minęła w dobrym nastroju i okolicznościach, z racji zmęczenia nie jestem w stanie przypomnieć sobie zapewne wielu smaczków które miały tam miejsce, lecz nie łamcie się drodzy czytelnicy, już jutro powtórka! Spodziewajcie się nowej notki, która na pewno będzie dłuższa i bardziej obfita w szczegóły, już niebawem!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od autora: Drodzy czytelnicy! (Ci nowi i starzy). Wena powoli pozwala na jakąkolwiek twórczość, co ostatnio było dla mnie sporym problemem dla mnie, lecz proszę o wyrozumiałość, zbieram się i jak tylko pozwala mi na to Wena, to piszę. Stali bywalcy wiedzą że nie jest to Blog komercyjny gdzie przekładam ilość nad jakość, tak nigdy się nie stanie, więc bądźcie cierpliwi, a na pewno na blogu pojawią się nowe notki. Wszystkim chciałbym życzyć spokojnych i rodzinnych świąt, CDN!
Saturday, November 22, 2014
Wena przyszła.
pies puchową gryzie zabawkę
zatraca się i świata nie widzi lub go nie obchodzi
Ściska go w łapach , jakby miał go stracić.
Czuje jak dotyka mnie
przypływ.
Spaceruję po białej tafli lodu
Lód szklany
przejrzysty
Schylam się i patrzę
Widzę siebie
Tylko niewyraźnie
Lód pęka a ja wpadam do
Przemyśleń i utrapień
już Listopad.
zatraca się i świata nie widzi lub go nie obchodzi
Ściska go w łapach , jakby miał go stracić.
Czuje jak dotyka mnie
przypływ.
Spaceruję po białej tafli lodu
Lód szklany
przejrzysty
Schylam się i patrzę
Widzę siebie
Tylko niewyraźnie
Lód pęka a ja wpadam do
Przemyśleń i utrapień
już Listopad.
Tuesday, November 4, 2014
Ciężkie poranki
Budząc się przecieram oczy
okna
Wciągam powietrze
zgiełk
Robię śniadanie.
Patrzę na zegarek
Już po 7.
Ale coś słyszę
Moje narzekanie?
okna
Wciągam powietrze
zgiełk
Robię śniadanie.
Patrzę na zegarek
Już po 7.
Ale coś słyszę
Moje narzekanie?
Thursday, July 10, 2014
10.07.14 - Prawie wolne?
Skończyła się sesja, udało mi się ją zdać, a wizja wolnego września była co najmniej obiecująca.
Jako że większość swojego czasu spędzam w pracy, nie było o czym pisać, jak to mówi stare przysłowie - "Same Shit, different Days" i to mniej więcej określa jak na chwilę obecną wygląda moje życie.
W poniedziałek miałem wolne, był to pierwszy dzień wolny od 6 dni pracy, byłem bardzo zadowolony i już miałem w głowie plany jak zagospodaruję całe 12h z tego dnia.
Lecz wtedy, zadzwoniła babcia i poprosiła o pomoc, a bardziej o "Wpadnięcie na chwilę", Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
-Wpadłbyś do mnie na chwilkę, trzeba tylko trawę wykosić, bo generalnie nie ma dużo do zrobienia - powiedziała Babcia
-No dobrze, ale o której u Ciebie mam być?
-Noooo, o której Ci pasuje, jak się wyśpisz.
-To będę koło 14 - odrzekłem, gdyż myślałem że uwinę się w parę godzin i będę mógł mieć choć trochę czasu dla siebie.
U babci byłem o godzinie 14:16, czyli spóźniony. Babcia specjalnie się tym nie przejęła i od razu przeszła do rzeczy.
-Idź, przebierz się i koś trawnik bo grzmiało rano, a burza idzie. A, i ugotowałam zupę, rosół.
Tak też zrobiłem, o dziwo rosół o którym wspominała Babcia był tak naprawdę barszczem czerwonym (?), lecz potrafiła gotować, i tak najedzony poszedłem kosić trawnik.
Kiedy to robiłem moją uwagę przykuło rusztowanie u sąsiadów, ocieplali dom czy coś.
Był tam pan Zbyszek, stary sąsiad z którym znałem się dobrze, a który był najlepszym przyjacielem mojego dziadka.
Babcia chcąc zagadać czy być miłą, krzyknęła przez ogrodzenie:
-oooo, Widzę że jest Majster! (I nie miała tutaj na myśli Pana Zbyszka)
-Jak?! TU jest majster! - Odrzekł lekko poirytowany Pan Zbyszek któremu najwidoczniej nie odpowiadała sytuacja w jakiej postawiła, lub nie postawiło go moja babcia.
Podczas moich dalszych wojaży z kosiarką, moim oczom ukazał się śmieszny mały ptak z pomarańczowym dziobem, od Babci dowiedziałem się że to Kos.
Kos wcale nie bał się mnie ani kosiarki, a szczęśliwie skakał na swoich ptasich łapkach i wydziobywał pozostałości które zostawały po skoszeniu trawnika, które zapewne gdzieś odkładał. Czasem podskakiwał nawet na wyciągnięcie ręki, ale wciąż miałem wrażenie że nie boi się mnie wcale, i tak nazwałem go "BroBird". Ciekawe czy wciąż gdzieś tam mieszka.
Po skończeniu koszenia trawnika, musiałem jeszcze obrać czereśnie albo wiśnie, sam już nie pamiętam. Praca nie była ciężka ale bardzo upierdliwa, słyszałem narzekanie Babci że jak to ja mało zbieram i omijam te najważniejsze i najładniejsze, a przecież jest ich tam tyle.
Potem przyszła kolej na węgiel, którego miało być "tylko trochę" a okazało się że było go aż 1,5 tony.
Zrzuciłem pół, licząc że zjem obiad a dokończę pracę kiedy indziej, niestety babcia była innego zdania i nalegała aby cały węgiel zrzucony był jeszcze dziś. Tak też zrobiłem.
Po odrobieniu się ze wszystkim, miałem jechać do cioci z okazji jej imienin i złożyć Jej życzenia, dodatkowo dostałem od Babci listę zakupów, które to miałem zrobić w "Kurdeszu" po drodze.
Pogoda była ładna, zakupy poszły szybko, a zaraz po nich obrałem kurs do Cioci.
Ciocia była bardzo zaskoczona moimi odwiedzinami, jak zwykle bardzo gościnna, poczęstowała mnie kompotem i plackiem, jak i również dała mi go abym to wziął go do domu. Porozmawialiśmy, a jako że godzina była późna, obrałem kurs na dom.
Wpadłem jeszcze do Casa, gdyż teraz widujemy się średnio raz w tyg. ze względu na pracę moją i Jego. Więc każda chwila z Nim jest dla mnie cenna i ważna.
Z Casem porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, i mimo że nie były to bardzo poważne tematy, to jednak każdorazowa rozmowa z Nim napełniała mnie, Cas już od jakiegoś czasu jest mi tym bardziej bliższy ze względu na nieobecność H.
Z H. nie piszemy dużo, zapewne też jest zapracowany, wymieniamy się raczej raportami, lecz to Jemu jak i paru innym osobom obiecałem nową notkę, i to właśnie Im ją dedykuję.
Liczę że H. niedługo wróci, choćby na kilka dni. Brakuje mi go bardzo.
Postaram się aby notki były częstsze, lecz staram się kierować jakością nad ilością. Jako że teraz dużo pracuję, a o pracy nie chcę pisać, notki mogą być troszkę ograniczone, lecz wciąż są prosto z serca.
Jako że większość swojego czasu spędzam w pracy, nie było o czym pisać, jak to mówi stare przysłowie - "Same Shit, different Days" i to mniej więcej określa jak na chwilę obecną wygląda moje życie.
W poniedziałek miałem wolne, był to pierwszy dzień wolny od 6 dni pracy, byłem bardzo zadowolony i już miałem w głowie plany jak zagospodaruję całe 12h z tego dnia.
Lecz wtedy, zadzwoniła babcia i poprosiła o pomoc, a bardziej o "Wpadnięcie na chwilę", Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
-Wpadłbyś do mnie na chwilkę, trzeba tylko trawę wykosić, bo generalnie nie ma dużo do zrobienia - powiedziała Babcia
-No dobrze, ale o której u Ciebie mam być?
-Noooo, o której Ci pasuje, jak się wyśpisz.
-To będę koło 14 - odrzekłem, gdyż myślałem że uwinę się w parę godzin i będę mógł mieć choć trochę czasu dla siebie.
U babci byłem o godzinie 14:16, czyli spóźniony. Babcia specjalnie się tym nie przejęła i od razu przeszła do rzeczy.
-Idź, przebierz się i koś trawnik bo grzmiało rano, a burza idzie. A, i ugotowałam zupę, rosół.
Tak też zrobiłem, o dziwo rosół o którym wspominała Babcia był tak naprawdę barszczem czerwonym (?), lecz potrafiła gotować, i tak najedzony poszedłem kosić trawnik.
Kiedy to robiłem moją uwagę przykuło rusztowanie u sąsiadów, ocieplali dom czy coś.
Był tam pan Zbyszek, stary sąsiad z którym znałem się dobrze, a który był najlepszym przyjacielem mojego dziadka.
Babcia chcąc zagadać czy być miłą, krzyknęła przez ogrodzenie:
-oooo, Widzę że jest Majster! (I nie miała tutaj na myśli Pana Zbyszka)
-Jak?! TU jest majster! - Odrzekł lekko poirytowany Pan Zbyszek któremu najwidoczniej nie odpowiadała sytuacja w jakiej postawiła, lub nie postawiło go moja babcia.
Podczas moich dalszych wojaży z kosiarką, moim oczom ukazał się śmieszny mały ptak z pomarańczowym dziobem, od Babci dowiedziałem się że to Kos.
Kos wcale nie bał się mnie ani kosiarki, a szczęśliwie skakał na swoich ptasich łapkach i wydziobywał pozostałości które zostawały po skoszeniu trawnika, które zapewne gdzieś odkładał. Czasem podskakiwał nawet na wyciągnięcie ręki, ale wciąż miałem wrażenie że nie boi się mnie wcale, i tak nazwałem go "BroBird". Ciekawe czy wciąż gdzieś tam mieszka.
Po skończeniu koszenia trawnika, musiałem jeszcze obrać czereśnie albo wiśnie, sam już nie pamiętam. Praca nie była ciężka ale bardzo upierdliwa, słyszałem narzekanie Babci że jak to ja mało zbieram i omijam te najważniejsze i najładniejsze, a przecież jest ich tam tyle.
Potem przyszła kolej na węgiel, którego miało być "tylko trochę" a okazało się że było go aż 1,5 tony.
Zrzuciłem pół, licząc że zjem obiad a dokończę pracę kiedy indziej, niestety babcia była innego zdania i nalegała aby cały węgiel zrzucony był jeszcze dziś. Tak też zrobiłem.
Po odrobieniu się ze wszystkim, miałem jechać do cioci z okazji jej imienin i złożyć Jej życzenia, dodatkowo dostałem od Babci listę zakupów, które to miałem zrobić w "Kurdeszu" po drodze.
Pogoda była ładna, zakupy poszły szybko, a zaraz po nich obrałem kurs do Cioci.
Ciocia była bardzo zaskoczona moimi odwiedzinami, jak zwykle bardzo gościnna, poczęstowała mnie kompotem i plackiem, jak i również dała mi go abym to wziął go do domu. Porozmawialiśmy, a jako że godzina była późna, obrałem kurs na dom.
Wpadłem jeszcze do Casa, gdyż teraz widujemy się średnio raz w tyg. ze względu na pracę moją i Jego. Więc każda chwila z Nim jest dla mnie cenna i ważna.
Z Casem porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, i mimo że nie były to bardzo poważne tematy, to jednak każdorazowa rozmowa z Nim napełniała mnie, Cas już od jakiegoś czasu jest mi tym bardziej bliższy ze względu na nieobecność H.
Z H. nie piszemy dużo, zapewne też jest zapracowany, wymieniamy się raczej raportami, lecz to Jemu jak i paru innym osobom obiecałem nową notkę, i to właśnie Im ją dedykuję.
Liczę że H. niedługo wróci, choćby na kilka dni. Brakuje mi go bardzo.
Postaram się aby notki były częstsze, lecz staram się kierować jakością nad ilością. Jako że teraz dużo pracuję, a o pracy nie chcę pisać, notki mogą być troszkę ograniczone, lecz wciąż są prosto z serca.
Monday, June 23, 2014
24.06.2014 - Czym jest czasoprzestrzeń(?)
"Że chętnie bym się zaszył przed tym co tak goni mnie
Problemy płyną strugą
Ale jest i pozytywny akcent, bo odezwę się jakoś niedługo"
Odzywam się, po długiej przerwie.
Jakoś tak chronicznie było brak mi czasu na wszystko, kompletnie.
Myślę że niektórzy z Was na pewno znają sytuację, "Braku życia", i nie że nie, bo to zjawisko wbrew pozorom jest rzadkie.
Mega dużo obowiązków i rzeczy, nagle wszystko się potroiło.
Ale jak? Że co?
Zadawałem sobie często pytania - jaki to jest dzień, czy aby na pewno każdy kolejny to tak naprawdę zapętlony tydzień generalnie.
Czy ja śnię?
Wydarzyło się wiele interesujących rzeczy, tak nagle wynikły. No prawie że spod czasu.
Dużo rozmyślałem o H., Generalnie to nie kontaktuję się z Nim często, wbrew pozorom nawet rzadko.
Czy to jest kwestia przyzwyczajenia? Że H. już po prostu nie ma, i tak już jest? Tak naprawdę nie wiem jak mam się z tym czuć, to generalnie skomplikowane.
Co oczywiście nie oznacza że nie tęsknie za jego obecnością, a najbardziej za tymi najmniejszymi rzeczami, które nadawały urok i ładną otoczkę każdej chwili w jego gronie.
Za to obecność Casa, po części jest tym synonimem. Generalnie on również, podobnie jak ja, cierpiał (Cierpi?) na "brak życia". Nasze kontakty ograniczały się generalnie przez jakiś czas, do jednego spotkania w tyg. I było to powszechną normą, bo obaj wiedzieliśmy że na więcej nie ma żywcem czasu.
-Cas, nie mam życia - powiedziałem do Niego w samochodzie, podczas rozmów ogólnych.
-Spoko. Ja też. - Odrzekł Cas z żalem i irytacją w głosie.
Mimo to wizja końca złej sesji, i większego "życia" wygląda obiecująco, i właśnie w to wierzę.
C.D.N
x
Subscribe to:
Posts (Atom)