Thursday, December 25, 2014

24.12.14 - Rodzinna Wigilia II

Dźwięk budzika rozległ się o ustalonej 7:45, gdyż o 8:30 miałem już być  w drodze do babci, aby pomóc jej w obowiązkach (przed)świątecznych, a jako że ostatnie poranki są dla mnie raczej mordercze, sam budzik nie obudził mnie, a zrobił to telefon od samej babci o 8:35.
Znów spóźniony.
Zebrałem się szybciej niż zazwyczaj, i w drodze byłem już o 8:55, a na miejscu o 9:33.
Babcia o dziwo nie skomentowała mojego spóźnienia, ale to z racji ekscesów jakie przeżywała w tym dniu, od samego wejścia panował chaos. Szybko rozłożyłem się i przystąpiłem do pomocy, a do tych czynności należało np. powieszenie choinki, lampek na firance, zastawienie stołu, wyniesienie pasztecików czy zmielenie bułki. Babcia w kółko powtarzała że na pewno nie zdążę, i że to wielka odpowiedzialność kulinarna z której ja nie zdaję sobie sprawy i owszem ,nie zdawałem. We wszystkich mych zmaganiach towarzyszył mi kot babci, który podążał za mną dosłownie wszędzie gdzie tylko łapy mogły go zaprowadzić, często o mało przy tym nie ginąc pod moimi nogami czy wodą, lecz było to interesujące umilenie czasu. Babcia była w swojej kulinarnej krainie, gdzie wszystko musiało być idealne, ciepłe i smaczne, i trzeba przyznać że w tym roku, jak co roku wyszło Jej to niesamowicie. Zostało mi jeszcze trochę czasu na wymycie mojego samochodu i wypicie na spokojnie kawy a chwilę po 14 zjawili się pierwsi goście. Był to mój kuzyn z rodziną, którzy chwilę po wejściu znów zniknęli na cmentarzu, teraz mogło być już tylko lepiej. Kuzyn T. o dziwo nie był tak bardzo szyderczy jak zawsze, ale Kuna tłumaczyła to że był On zbyt zmęczony, i gdyby nie ten fakt, na pewno byłby w pełni królem loży szyderców, jak co roku. Jakiś czas później zjawiła się E. ze swoim mężem, i tym samym połowa gości była już na miejscu. E. wyglądała bardzo gustownie, powiedziałem Jej to, i również dodałem że zrobił się z niej Fus (Czyli osoba która ubiera się dobrze, i generalnie dobrze wygląda, określenie jak najbardziej pozytywne), co E. skwitowała lekkim zdziwieniem. Chaos powoli uspokajał się, gdy babcia wyjmując kolejne balchy z pasztecikami z piekarnika stanowczo nalegała na rozpoczęcie Wigilii już teraz. T. odrzekł że jeszcze jest jasno, i że z tego względu Wigilia odbyć się jeszcze nie może, a poza tym goście wciąż nie byli w komplecie, a Ci w składzie mojej Cioci, Kuny oraz mojej Mamy dojechali moment później. Gdy kurz opadł, przystąpiliśmy do Wigilii której tradycyjna częścią rozpoczynającą było czytanie Pisma Świętego, a co jak co roku przypadało mi, więc chcąc nie chcąc przeczytałem rozdział który stosunkowo znałem już na pamięć, i po tym zasiedliśmy do stołu który ledwo mieścił wszystkich zgromadzonych. Po wszystkich potrawach nadszedł czas na rozmowy, kawę i deser. Połowa siedziała w kuchni a druga w salonie. Między tym wszystkim biegała babcia oferując wszystkim barszcz czerwony i paszteciki i ciasta i wszelkie inne świąteczne rzeczy. Było dużo zdjęć, dużo śmiechu, trochę szydery za sprawą T. lecz było to już trochę tradycją. Mi również przypadł jak co roku zawód "Kelmera", czyli kawa i herbata dla wszystkich, ale taka już była kolej rzeczy. O dziwo w tym roku udało mi się uniknąć wszelkich niewygodnych pytań apropo mojego życia i jego dziedzin, myślę że przez ogólne zajęcie wszystkich osób. Generalnie Wigilia minęła w dobrym nastroju i okolicznościach, z racji zmęczenia nie jestem w stanie przypomnieć sobie zapewne wielu smaczków które miały tam miejsce, lecz nie łamcie się drodzy czytelnicy, już jutro powtórka! Spodziewajcie się nowej notki, która na pewno będzie dłuższa i bardziej obfita w szczegóły, już niebawem!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od autora: Drodzy czytelnicy! (Ci nowi i starzy). Wena powoli pozwala na jakąkolwiek twórczość, co ostatnio było dla mnie sporym problemem dla mnie, lecz proszę o wyrozumiałość, zbieram się i jak tylko pozwala mi na to Wena, to piszę. Stali bywalcy wiedzą że nie jest to Blog komercyjny gdzie przekładam ilość nad jakość, tak nigdy się nie stanie, więc bądźcie cierpliwi, a na pewno na blogu pojawią się nowe notki. Wszystkim chciałbym życzyć spokojnych i rodzinnych świąt, CDN!

Saturday, November 22, 2014

Wena przyszła.

pies puchową gryzie zabawkę
zatraca się i świata nie widzi lub go nie obchodzi
Ściska go w łapach , jakby miał go stracić.

Czuje jak dotyka mnie
przypływ.

Spaceruję po białej tafli lodu
Lód szklany
przejrzysty

Schylam się i patrzę
Widzę siebie
Tylko niewyraźnie
Lód pęka a ja wpadam do
Przemyśleń i utrapień
już Listopad.

Tuesday, November 4, 2014

Ciężkie poranki

Budząc się przecieram oczy
okna
Wciągam powietrze
zgiełk
Robię śniadanie.
Patrzę na zegarek
Już po 7.
Ale coś słyszę
Moje narzekanie?

Thursday, July 10, 2014

10.07.14 - Prawie wolne?

Skończyła się sesja, udało mi się ją zdać, a wizja wolnego września była co najmniej obiecująca.
Jako że większość swojego czasu spędzam w pracy, nie było o czym pisać, jak to mówi stare przysłowie - "Same Shit, different Days" i to mniej więcej określa jak na chwilę obecną wygląda moje życie.

W poniedziałek miałem wolne, był to pierwszy dzień wolny od 6 dni pracy, byłem bardzo zadowolony i już miałem w głowie plany jak zagospodaruję całe 12h z tego dnia.
Lecz wtedy, zadzwoniła babcia i poprosiła o pomoc, a bardziej o "Wpadnięcie na chwilę", Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

-Wpadłbyś do mnie na chwilkę, trzeba tylko trawę wykosić, bo generalnie nie ma dużo do zrobienia - powiedziała Babcia
-No dobrze, ale o której u Ciebie mam być?
-Noooo, o której Ci pasuje, jak się wyśpisz.
-To będę koło 14 - odrzekłem, gdyż myślałem że uwinę się w parę godzin i będę mógł mieć choć trochę czasu dla siebie.

U babci byłem o godzinie 14:16, czyli spóźniony. Babcia specjalnie się tym nie przejęła i od razu przeszła do rzeczy.

-Idź, przebierz się i koś trawnik bo grzmiało rano, a burza idzie. A, i ugotowałam zupę, rosół.

Tak też zrobiłem, o dziwo rosół o którym wspominała Babcia był tak naprawdę barszczem czerwonym (?), lecz potrafiła gotować, i tak najedzony poszedłem kosić trawnik.
Kiedy to robiłem moją uwagę przykuło rusztowanie u sąsiadów, ocieplali dom czy coś.
Był tam pan Zbyszek, stary sąsiad z którym znałem się dobrze, a który był najlepszym przyjacielem mojego dziadka.
Babcia chcąc zagadać czy być miłą, krzyknęła przez ogrodzenie:

-oooo, Widzę że jest Majster! (I nie miała tutaj na myśli Pana Zbyszka)
-Jak?! TU jest majster! - Odrzekł lekko poirytowany Pan Zbyszek któremu najwidoczniej nie odpowiadała sytuacja w jakiej postawiła, lub nie postawiło go moja babcia.

Podczas moich dalszych wojaży z kosiarką, moim oczom ukazał się śmieszny mały ptak z pomarańczowym dziobem, od Babci dowiedziałem się że to Kos.
Kos wcale nie bał się mnie ani kosiarki, a szczęśliwie skakał na swoich ptasich łapkach i wydziobywał pozostałości które zostawały po skoszeniu trawnika, które zapewne gdzieś odkładał. Czasem podskakiwał nawet na wyciągnięcie ręki, ale wciąż miałem wrażenie że nie boi się mnie wcale, i tak nazwałem go "BroBird". Ciekawe czy wciąż gdzieś tam mieszka.

Po skończeniu koszenia trawnika, musiałem jeszcze obrać czereśnie albo wiśnie, sam już nie pamiętam. Praca nie była ciężka ale bardzo upierdliwa, słyszałem narzekanie Babci że jak to ja mało zbieram i omijam te najważniejsze i najładniejsze, a przecież jest ich tam tyle.

Potem przyszła kolej na węgiel, którego miało być "tylko trochę" a okazało się że było go aż 1,5 tony.
Zrzuciłem pół, licząc że zjem obiad a dokończę pracę kiedy indziej, niestety babcia była innego zdania i nalegała aby cały węgiel zrzucony był jeszcze dziś. Tak też zrobiłem.

Po odrobieniu się ze wszystkim, miałem jechać do cioci z okazji jej imienin i złożyć Jej życzenia, dodatkowo dostałem od Babci listę zakupów, które to miałem zrobić w "Kurdeszu" po drodze.
Pogoda była ładna, zakupy poszły szybko, a zaraz po nich obrałem kurs do Cioci.
Ciocia była bardzo zaskoczona moimi odwiedzinami, jak zwykle bardzo gościnna, poczęstowała mnie kompotem i plackiem, jak i również dała mi go abym to wziął go do domu. Porozmawialiśmy, a jako że godzina była późna, obrałem kurs na dom.
Wpadłem jeszcze do Casa, gdyż teraz widujemy się średnio raz w tyg. ze względu na pracę moją i Jego. Więc każda chwila z Nim jest dla mnie cenna i ważna.
Z Casem porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, i mimo że nie były to bardzo poważne tematy, to jednak każdorazowa rozmowa z Nim napełniała mnie, Cas już od jakiegoś czasu jest mi tym bardziej bliższy ze względu na nieobecność H.
Z H. nie piszemy dużo, zapewne też jest zapracowany, wymieniamy się raczej raportami, lecz to Jemu jak i paru innym osobom obiecałem nową notkę, i to właśnie Im ją dedykuję.
Liczę że H. niedługo wróci, choćby na kilka dni. Brakuje mi go bardzo.

Postaram się aby notki były częstsze, lecz staram się kierować jakością nad ilością. Jako że teraz dużo pracuję, a o pracy nie chcę pisać, notki mogą być troszkę ograniczone, lecz wciąż są prosto z serca.

Monday, June 23, 2014

24.06.2014 - Czym jest czasoprzestrzeń(?)


"Że chętnie bym się zaszył przed tym co tak goni mnie
Problemy płyną strugą
Ale jest i pozytywny akcent, bo odezwę się jakoś niedługo"

Odzywam się, po długiej przerwie.
Jakoś tak chronicznie było brak mi czasu na wszystko, kompletnie.
Myślę że niektórzy z Was na pewno znają sytuację, "Braku życia", i nie że nie, bo to zjawisko wbrew pozorom jest rzadkie.
Mega dużo obowiązków i rzeczy, nagle wszystko się potroiło.
Ale jak? Że co?
Zadawałem sobie często pytania - jaki to jest dzień, czy aby na pewno każdy kolejny to tak naprawdę zapętlony tydzień generalnie.
Czy ja śnię?
Wydarzyło się wiele interesujących rzeczy, tak nagle wynikły. No prawie że spod czasu.
Dużo rozmyślałem o H., Generalnie to nie kontaktuję się z Nim często, wbrew pozorom nawet rzadko.
Czy to jest kwestia przyzwyczajenia? Że H. już po prostu nie ma, i tak już jest? Tak naprawdę nie wiem jak mam się z tym czuć, to generalnie skomplikowane.
Co oczywiście nie oznacza że nie tęsknie za jego obecnością, a najbardziej za tymi najmniejszymi rzeczami, które nadawały urok i ładną otoczkę każdej chwili w jego gronie.
Za to obecność Casa, po części jest tym synonimem. Generalnie on również, podobnie jak ja, cierpiał (Cierpi?) na "brak życia". Nasze kontakty ograniczały się generalnie przez jakiś czas, do jednego spotkania w tyg. I było to powszechną normą, bo obaj wiedzieliśmy że na więcej nie ma żywcem czasu.
-Cas, nie mam życia - powiedziałem do Niego w samochodzie, podczas rozmów ogólnych.
-Spoko. Ja też. - Odrzekł Cas z żalem i irytacją w głosie.
Mimo to wizja końca złej sesji, i większego "życia" wygląda obiecująco, i właśnie w to wierzę.
C.D.N

x

Friday, May 30, 2014

Rzeczy nierzeczywiste.

Świat nierzeczywisty.
Urzeczywistnia się na moich oczach.
Sunę przez czarną trawę.
Ptaki lecą nisko.
Odpalam papierosa.
Od żaru słońca.

Friday, May 16, 2014

05.16.13 - Nagłe ataki zdarzeń nieoczekiwanych.

Chyba w poprzednią środę dostałem od H. smsa.
Wyjeżdża w sobotę.
Od razu spotkałem się z Nim i zapaliłem papierosa aby obgadać całą tą sytuację.
Z jednej strony bardzo się cieszyłem, fajnie że w końcu coś ruszyło w dobrą stronę.
Z drugiej, no cóż. Szkoda. Ale tak to jest. Zaskakująco po części przyzwyczaiłem się do tego że H. to obieżyświat, więc nawet to rozstanie nie było tak uciążliwe psychicznie jak pierwsze.

Weekend przebiegał burzliwie, odkręcania, zakręcania, jedno zdarzenie powodowało momentalnie zmiany w każdym innym dniu, taka machina.

W piątek spotkaliśmy się z H. i Casem, aby to go pożegnać.
Mimo jego wyjazdu atmosfera była bardzo pogodna i przyjemna, o dziwo.

Piątek minął nam szybko, za szybko.

W sobotę musiałem jechać do babci, skosić trawę itp. Wiedziałem że na wyjazd H. nie zdążę, dlatego też pożegnałem się z Nim dnia poprzedniego.

Dziwnym trafem piątek nie dawał się mi tak bardzo we znaki, byłem zaskoczony, pozytywnie.

Dzień był co prawda ładny, lecz świadomość wyjazdu H. dawała mi lekki dyskomfort psychiczny.

Do babci wpadła również Kuna. Na rowerze.
Mijałem ją na zakopiance, podczas gdy Ona pokonywała najgorszą górkę, tfu, górę która była długa i stroma.

Kuna jak zwykle była w świetnym nastroju, i ten sam udzielał się wszystkim ,taka była.

Po skończeniu wszelkich prac, stwierdziłem że to świetny dzień na umycie samochodu, w tym samym czasie Kuna odpoczywała na hamaku, który powieszony był niezmiennie w tym samym miejscu odkąd pamiętam.
Babcia powiedziała mi  że ma on 20 lat, i nawet ze swojej starości liny nie trzymają tak jak powinny, i że kiedyś "buchła" na ziemię.
Kunę bardzo to rozbawiło.

Wróciłem do domu zmęczony psychicznie jak zawsze. Kazania o dobrych żonach, obowiązkach, kościele i młodzieży nie były przyjemne, ale były normalką.

Zawsze jak wracam z pracy, mijam blok H.
Ale jego nie ma, jest za to dziwne uczucie wewnętrzne.