Chyba w poprzednią środę dostałem od H. smsa.
Wyjeżdża w sobotę.
Od razu spotkałem się z Nim i zapaliłem papierosa aby obgadać całą tą sytuację.
Z jednej strony bardzo się cieszyłem, fajnie że w końcu coś ruszyło w dobrą stronę.
Z drugiej, no cóż. Szkoda. Ale tak to jest. Zaskakująco po części przyzwyczaiłem się do tego że H. to obieżyświat, więc nawet to rozstanie nie było tak uciążliwe psychicznie jak pierwsze.
Weekend przebiegał burzliwie, odkręcania, zakręcania, jedno zdarzenie powodowało momentalnie zmiany w każdym innym dniu, taka machina.
W piątek spotkaliśmy się z H. i Casem, aby to go pożegnać.
Mimo jego wyjazdu atmosfera była bardzo pogodna i przyjemna, o dziwo.
Piątek minął nam szybko, za szybko.
W sobotę musiałem jechać do babci, skosić trawę itp. Wiedziałem że na wyjazd H. nie zdążę, dlatego też pożegnałem się z Nim dnia poprzedniego.
Dziwnym trafem piątek nie dawał się mi tak bardzo we znaki, byłem zaskoczony, pozytywnie.
Dzień był co prawda ładny, lecz świadomość wyjazdu H. dawała mi lekki dyskomfort psychiczny.
Do babci wpadła również Kuna. Na rowerze.
Mijałem ją na zakopiance, podczas gdy Ona pokonywała najgorszą górkę, tfu, górę która była długa i stroma.
Kuna jak zwykle była w świetnym nastroju, i ten sam udzielał się wszystkim ,taka była.
Po skończeniu wszelkich prac, stwierdziłem że to świetny dzień na umycie samochodu, w tym samym czasie Kuna odpoczywała na hamaku, który powieszony był niezmiennie w tym samym miejscu odkąd pamiętam.
Babcia powiedziała mi że ma on 20 lat, i nawet ze swojej starości liny nie trzymają tak jak powinny, i że kiedyś "buchła" na ziemię.
Kunę bardzo to rozbawiło.
Wróciłem do domu zmęczony psychicznie jak zawsze. Kazania o dobrych żonach, obowiązkach, kościele i młodzieży nie były przyjemne, ale były normalką.
Zawsze jak wracam z pracy, mijam blok H.
Ale jego nie ma, jest za to dziwne uczucie wewnętrzne.